sobota, 1 maja 2021

 "Złote pióro" dla bieszczadzkiej powieści kryminalnej "Długa noc"

Rzeszowski Oddział Związku Literatów Polskich, po kilkuletniej przerwie, wznowił przyznawanie nagród literackich "Złote pióro". W tym roku, w kategorii proza, za książkę wydaną w roku 2020, nagrodę otrzymała moja powieść "Długa noc"  https://zlp.rzeszow.pl/zlotepiora.htm . Z tej okazji, dla zachęcenia ewentualnych Czytelników, zamieszczam fragment powieści. zachęcam do przeczytania. Jeżeli kogoś zainteresuje, informuję, że książka w wersji papierowej i audiobooka jest dostępna, między innymi, w księgarniach, których linki zamieszczam niżej:

https://www.ceneo.pl/95041069

https://www.empik.com/dluga-noc-hop-wieslaw,p1256159023,ebooki-i-mp3-p



Długa noc

Prolog

Wiecie, jaki jest ten dzisiejszy świat: sensacja goni sensację; i ani chwili spokoju... A do tego jeszcze dziennikarze potrafią podkręcić atmosferę; rozdmuchać płomień małego ogniska do rozmiarów niebotycznego pożaru; żeby tylko słupki oglądalności ich programów szybowały w górę, bo to przecież nierozłącznie wiąże się z kasą...
Tym razem jednak nie była to żadna kaczka dziennikarska, żadna podpucha, ale prawdziwa, szokująca i pewna wiadomość z pierwszej ręki, pochodząca od rzecznika prasowego podkarpackiej policji. Wiadomość, która wstrząsnęła wyobraźnią ludzi w całej Polsce.
- Dzisiaj, około południa, w miejscowości Zielona Polana nieopodal Sanoka – relacjonował korespondent ogólnokrajowego kanału informacyjnego w wieczornych wiadomościach - doszło do napadu na leśną siedzibę miejscowego biznesmena. Sprawcy, najprawdopodobniej „zawodowi” egzekutorzy, z zimną krwią zastrzelili dwóch mężczyzn z ochrony, a losy właściciela rezydencji, w którego gabinecie ujawniono krew, nie są znane. Okoliczności zdarzenia wskazują na to, że został uprowadzony, ale na razie policji nie udało się tego potwierdzić, ani wykluczyć.
W tym momencie dziennikarz na chwilę zniknął z pola widzenia. Na ekranie natomiast pojawił się, otoczony zadbanym ogrodem i wysokim płotem z kutego żelaza, okazały dom, dookoła którego, cicho i dostojnie, szumiał las...
O tym, że w tej oazie bogactwa, dobrobytu i spokoju wydarzyło się coś strasznego, świadczyła jedynie ziejąca pustką dziura w płocie po rozbitej bramie, którą ktoś musiał staranować dużym samochodem, gdyż jej wyrwane z zawiasów automatyczne skrzydła leżały pogięte przy płocie, po obu stronach drogi dojazdowej do posiadłości.
- Sprawcom tej zbrodni – ciągnął korespondent – udało się zbiec. Ale policja zablokowała wszystkie drogi wylotowe z Bieszczad i prowadzi intensywną akcję pościgową na terenie całego Podkarpacia. Sytuację dodatkową grozą napawa fakt, że niespełna dwa miesiące temu, około dziesięciu kilometrów stąd, w lesie na terenie Gór Słonnych, w pobliżu drogi krajowej prowadzącej z Sanoka do Medyki odnaleziono zwłoki dwóch brutalnie zamordowanych i zakopanych w płytkich grobach młodych kobiet o nieustalonej tożsamości...
Aby jeszcze bardziej podnieść ciśnienie spragnionym mocnych wrażeń maniakom telewizyjnym, dziennikarz zrobił jeszcze jedną krótką pauzę, po czym zakończył spekulacją:
- Z nieoficjalnych informacji – możliwe, że sam był autorem tej sensacji, a tajemnicą dziennikarską zasłaniał się jedynie dla nadania jej większego kalibru – które udało mi się uzyskać od pragnącego zachować anonimowość oficera bieszczadzkiej policji, wynika, że oba te zdarzenia mogą mieć ze sobą ścisły związek. A dzisiejsza zbrodnia w Zielonej Polanie miała typowy charakter mafijnych porachunków.
1
Dzień rozpocząłem zwyczajnie – od papierosa, mocnej kawy i porannej prasy; i wydawało się, że nie zaskoczy mnie żadną rewelacją. Za to wieczór zapowiadał się odrobinę lepiej: aby zabić czas, zamierzałem spędzić dwie godziny w siłowni, a później wybrać się do kina na jakiś stary horror z Drakulą w roli głównej, po liftingu. Potem długi spacer po starym mieście, butelka piwa, albo ze dwa kieliszki czegoś mocniejszego dla przytłumienia szalejących hormonów; i o północy, nie wcześniej, lulu...
Moja dziewczyna, Marysia Jarzec, od tygodnia przebywała na wakacjach w Sopocie, gdzie opiekowała się grupą rozwydrzonych bachorów z prywatnej szkoły pod Warszawą, których rodziców było stać na to, aby bulić miesięcznie po dwa i pół tysiąca złotych czesnego od łebka. Bardzo się za nią stęskniłem i niecierpliwie czekałem na jej powrót. Marzyłem, że spotkamy się na kolacji przy świecach w moim mieszkaniu. A to oznaczało – nie muszę wam tego chyba mówić – że spędzimy razem upojną noc. Już teraz byłem napompowany „uczuciami” jak butla gazowa i gotowy eksplodować w każdym momencie. Rozłąka z Marysią stanowczo mi nie służyła, ale za to uświadomiła mi, że dobrnąłem do takiego momentu, w którym trzeba się ustatkować i podjąć wreszcie tę najważniejszą w życiu decyzję...
Planując naszą przyszłość, wyobrażałem sobie chwilę, w której Marysia przekracza próg mojego mieszkania i jak prawdziwa, zakochana wariatka od razu rzuca mi się na szyję, całuje w usta i mówi:
- Tak bardzo się za tobą stęskniłam.
Wtedy ja - gdy już nasycę się odrobinę jej bliskością, bijącym od niej ciepłem, miękkością i smakiem gorących ust - odsunę ją delikatnie od siebie (tyle tylko, aby zmieścił się między nami bukiet róż, najwspanialszy, największy jaki kiedykolwiek widziała), spojrzę jej głęboko w oczy i powiem:
- Kocham cię! I błagam, żebyś została moją żoną!
Decyzja już została podjęta. Była ostateczna i nieodwołalna. I tak to sobie wyobrażałem. Wczoraj, po południu, kupiłem na tę okazję najdroższego szampana, jakiego udało mi się znaleźć w Warszawie. Odwiedziłem także kwiaciarnię dla zakochanych par przy Królewskim Zamku, gdzie, wstępnie, bo do powrotu Marysi pozostało jeszcze sporo długich dni, wybrałem odpowiedni na tę okazję bukiet kwiatów. Gdy tylko to zrobiłem, od razu poczułem się o niebo lepiej i zrozumiałem, że jestem cholernym szczęściarzem. Dlatego mówię wam: nie ma nic lepszego dla mężczyzny niż zakochać się w uroczej kobiecie, poprosić ją o rękę (ja miałem to dopiero zrobić) i planować wspólną przyszłość.
Marysia, pomimo że jeszcze nie była moją żoną, już odmieniła moje życie. Dosłownie i w przenośni, przewróciła je do góry nogami. Spowodowała – chociaż nigdy tego nie chciała – że musiałem zrezygnować z kariery policjanta i zostać prywatnym detektywem. Było to dla mnie bardzo przykre doświadczenie, ale niczego nie żałowałem. Dzięki temu otworzyły mi się oczy na wiele spraw. Na własnej skórze przekonałem się, jak funkcjonuje ten nasz dzisiejszy, brutalny świat, w którym liczą się tylko władza i pieniądze. Zrozumiałem także, o co chodziło temu starożytnemu myślicielowi – jak on to się nazywał? Heraklit z Efezu czy jakoś tak podobnie – który twierdził, że nie można dwa razy wstąpić do tej samej rzeki...
Człowiek, dobry czy zły, jest także taką ciągle zmieniającą się rzeką. Tak sobie wymyśliłem. Niby ten sam, a jednak z każdym krokiem, z każdym przeżytym dniem, z każdym kolejnym doświadczeniem, staje się, jakby trochę inny...
Tak było i ze mną. Dostałem od życia porządnego kopa w tyłek, który wysadził mnie z siodła. Wykorzystałem tę lekcję – po początkowym załamaniu, dojrzałem nowe perspektywy, których wcześniej nie brałem pod uwagę - i po kilku miesiącach z naiwnego gliniarza próbującego zbawiać ten świat, przeistoczyłem się w człowieka wyrachowanego, z chłodną głową – cwaniaka o mentalności biznesmena, dla którego liczy się tylko zysk. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie ma tego złego, co by człowiekowi na dobre nie wyszło!
Nie znaczy to, że od razu dałem się skorumpować i zająłem się jakimiś gospodarczymi kantami, w rodzaju wyłudzania podatku VAT na fałszywe faktury, za które można trafić na wiele lat do kryminału. Nie! Aż taki głupi to byłem. Postanowiłem jednak, że dość pracowania dla idei, za psie pieniądze. Raz się sparzyłem. I to wystarczy! Zdecydowałem, że teraz będę zajmował się tylko takimi sprawami, które, niezależnie od wyniku, zawsze będą przynosiły pokaźne dochody.
Zrobiłem się wyrachowany jak adwokat, ruszyłem mózgownicą i udało mi się. Po dwóch latach, w których bynajmniej nie nadstawiałem karku i nie urobiłem sobie rąk po łokcie, mocno stałem na nogach. Miałem własne biuro na dwudziestym piętrze najwyższego wieżowca w Warszawie, który całkiem niedawno wyrósł w sąsiedztwie Pałacu Kultury. Zatrudniałem kompetentną sekretarkę, a pieniądze, głównie ze spraw rozwodowych, które stały się moją specjalnością, niemal same pchały mi się do kieszeni. Zgarniałem je bez problemu. Wystarczyło trochę cierpliwości, trochę umiejętności z zakresu gromadzenia informacji i śledzenia ludzi, aby ustalić, co trzeba; pstryknąć kilka fotek, dzięki którym moi klienci będą mogli udowodnić, kto komu przyprawia rogi i jest odpowiedzialny za rozpad, jak to się fachowo nazywa, pożycia małżeńskiego.
Ale już niedługo wszystko miało się zmienić, popieprzyć... Na razie jednak nie miałem o tym zielonego pojęcia. Chodziłem po ulicach napompowany testosteronem, świadomy odniesionego sukcesu i dumny jak paw z rozpostartym ogonem, bo wydawało mi się, że dobra passa będzie trwać wiecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz