Czy w dzisiejszych czasach łatwo zaistnieć jako poeta lub pisarz? Jak pracować nad teksem, przełamać strach i jakich błędów należy unikać? Ważny jest talent czy sumienna praca? Odpowiedzi na te pytania udzielił pisarz, eseista i publicysta Pan Wiesław Hop.
Wywiad
z Panem Wiesławem Hopem
Redaktor:
Czy literatura zawsze była obecna w Pana domu rodzinnym? Pamięta
Pan swoje pierwsze wybory literackie?
Wiesław Hop: Moi rodzice mieli gospodarstwo rolne, ponadto
ojciec pracował w lesie, jako drwal, więc nie mieli czasu na
czytanie, ale książki w domu zawsze jakieś były. Szczególnie
dużo czytał mój starszy brat Ryszard. Czytała także babcia Anna,
którą interesowały tematy religijne.
Gdy
chodziłem do szkoły podstawowej, a były to lata siedemdziesiąte,
we wsiach działały biblioteki, z których ludzie ochoczo
korzystali.
Bardziej
niż książki, z tamtego okresu, pamiętam fascynujące opowieści
dziadka Franciszka, babci Anny i rodziców o historii, wojnie i ich
przeżyciach z tym związanych. Przychodziła do nas także Rozalia
Hop, ciotka mojego ojca, i opowiadała nam o książkach, które
przeczytała. Jedna z nich utkwiła mi w pamięci. Była to powieść
„Jeździec bez głowy”.
Ja
tak naprawdę zacząłem czytać dopiero w pierwszej klasie liceum
ogólnokształcącego, ale od tej pory nie mogę i nie chcę
przestać. Jedną z pierwszych lektur, która zrobiła na mnie duże
wrażenie była „Lalka” Bolesława Prusa. Dzisiaj w mojej
rodzinie wszyscy czytają, bo jest to najlepsza i najwartościowsza
rozrywka, która pozwala człowiekowi rozwijać się intelektualnie,
lepiej rozumieć otaczający go świat i zachodzące w nim procesy...
R.:
Może mało oryginalne będzie pytane, ale ciekawi nas, co skłoniło
Pana do pisania?
W.H.:
Sam tak do końca nie wiem, co skłoniło mnie do pisania. Ale myślę,
że była to jakaś wewnętrzna potrzeba dzielenia się z innymi
ludźmi swoimi historiami, swoimi przemyśleniami, która – w
większym lub mniejszym stopniu – tkwi w każdym człowieku. A
także i to, że zawsze miałem przekonanie, że dużo rozumiem z
otaczającej nas rzeczywistości i mam coś do powiedzenia.
R.:
Pana książki to powieści i opowiadania, w których porusza Pan
problemy związane zarówno ze współczesną rzeczywistością, jak
i osobowościowe bohaterów. Czy po podobną literaturę sięgał Pan
we wczesnej młodości? A może już wtedy, kiedy był Pan chłopcem,
pojawiały się pierwsze próby i pisanie „do szuflady”?
W.H:
Lubię czytać klasyków, których dzieła przetrwały próbę czasu:
Sienkiewicza, Żeromskiego, Iwaszkiewicza, Nowaka i
Mysliwskiego...; a z zagranicznych autorów: Tołstoja, Bunina,
Hemingwaya, z młodszych Puzo i Kinga (ale tylko najwybitniejsze
dzieła „Zielona Mila” i „Skazani na Shawshank”)...
Nie
sposób wymienić wszystkich autorów, których cenię i czytam, bo
jest ich o wiele więcej. Chciałbym tak pisać, jak oni. Ale nie
jest to łatwe do osiągnięcia z różnych powodów. To wspaniałe,
kiedy człowiek może poznawać świat i życie, korzystając z
wiedzy i doświadczenia tak wybitnych osobowości.
A
co do moich pierwszych prób literackich, to ja praktycznie nie
pisałem „do szuflady”. Zacząłem od opowiadań i artykułów,
gdy byłem już dorosły. I robiłem w ten sposób, że gdy już coś
napisałem, wysyłałem to do jakiejś gazety, dopiero gdy zostało
opublikowane, zabierałem się do pisania czegoś następnego.
R.:
Skąd bierze Pan pomysły na książki? Z podpatrywania
rzeczywistości?
W.H.:
Myślę, że tak. Życie, otaczająca nas rzeczywistość, zawsze
pisze najlepsze scenariusze i jest kopalnią wiedzy i tematów dla
pisarza. Sądzę, że korzystam dużo z własnych doświadczeń, ale
jeszcze więcej z doświadczeń, przeżyć i mądrości innych
ludzi...
R.:
Pisarza w trakcie pracy wyobrażamy sobie siedzącego za biurkiem, na
ktorym znajduje się sterta papierów i maszyna do pisania oraz kilka
kubków po kawie. W nogach jakiś kocur... Jak wygląda Pana warsztat
pracy, otoczennie podczas tworzenia, co Pan lubi mieć, co
przeszkadza itp.?
W.H.:
Żeby coś napisać, potrzebne mi jest pióro, papier i jakieś
biurko lub stół w odosobnionym miejscu. To wystarczy jeżeli
człowiek ma chęć, jakieś pomysły i dużo samozaparcia. Maszyna
do pisania, a obecnie komputer, przynajmniej w moim przypadku,
pojawia się dopiero w późniejszym etapie. Gdy piszę, lubię mieć
w zasięgu ręki kubek z mocną herbatą. Pisanie, zwłaszcza
powieści, to długa i ciężka praca, która wymaga
systematyczności. Nagrodą jest satysfakcja, gdy się już uda
doprowadzić rzecz do końca.
R.:
Urodził się Pan w Birczy, pracował Pan jako nauczyciel i pełnił
Pan funkcję komendanta Komisariatu Policji w Birczy. Czy ten Fakt ma
odzwierciedlenie w treści i bohaterach Pana twórczości?
W.H.:
Moja rodzina pochodzi z Huty Brzuskiej, ale mieszkaliśmy w Brzusce,
w pobliżu granicy z Hutą, gdzie rodzice wybudowali dom. Urodziłem
się w Birczy i tutaj byłem nauczycielem, a później zostałem
policjantem. Pracowałem w Przemyślu i w Birczy, gdzie przez
ostatnie trzynaście lat służby byłem komendantem. Oprócz tego, w
młodości, dwa lata spędziłem w wojsku, przez rok pracowałem
także w Zespole Zamkowo-Parkowym w Krasiczynie, gdzie obiecywano mi
stanowisko przewodnika. Zdobyłem nawet zawód pracownika
kulturalno-oświatowego oraz napisałem pracę „Monografia Zamku w
Krasiczynie”. Później ukończyłem jeszcze Studia Filozoficzne na
Uniwersytecie Rzeszowskim. Wiedza, którą tam zdobyłem pozwala mi
lepiej rozumieć ludzi, świat i zachodzące w nim procesy, i jest
bardzo przydatna pisaniu książek.
Piszę
o tym, co mi jest znane i bliskie, dlatego Bircza i jej okolice,
Pogórze Przemyskie i Bieszczady są stale obecne w moich utworach.
Staram się promować nasz piękny region. Widać to szczególnie w
moich opowiadaniach i artykułach, a także – chociaż może nie
dosłownie – w powieściach. A moi bohaterowie, jeżeli można tak
powiedzieć, mają wiele cech ludzi, z którymi zetknąłem się w
realnym życiu, także pracy policjanta.
R.:
Czy pisząc książkę, jest Pan jak malarz, który nie pozwala nawet
zerknąć na zarys obrazu, dopóki go ie ukończy? Czy jednak chętnie
podsuwa Pan część tekstu bliskim, aby wysłuchać ich sugestii?
W.H.:
Nie, nie bronię dostępu do tego, co piszę. Lubię, gdy ktoś z
moich bliskich, czy znajomych, ma ochotę to przeczytać i wyrazić
swoje zdanie. Chociaż czasami drażnią mnie krytyczne uwagi, z
którymi się nie zgadzam.
R.:
Czy pisząc książkę zawsze zastanawia się Pan nad grupą
odbiorców?
W.H.:
Zawsze myślę o odbiorcach. Przeważnie piszę dla ludzi dorosłych
i staram się, aby moje utwory podobały się, jak najszerszej grupie
czytelników.
R.:
Gdyby miał Pan znaleźć się w jednej ze swoich książek, to w
której i dlaczego akurat w tej?
W.H.:
Myślę, że w większym lub mniejszym stopniu jestem obecny w każdej
z moich książek. Najbardziej chyba w powieści kryminalnej „Spacer
ze śmiercią”. Sadzę, że tak jest z każdym autorem. Tego się
nie da uniknąć. Ale nie wiem, czy chciałbym, tak do końca,
przezywać wszystkie przygody moich bohaterów. Jeżeli chodzi o moje
powieści, to najbardziej sobie cenię ostatnią „Przed wyrokiem”,
bo jest to książka, którą, jak powiedział pewien mądry
człowiek, który często bywa u nas na patriotycznych
uroczystościach, każdy w Polsce, a szczególnie w Birczy, na
Pogórzu Przemyskim i w Bieszczadach powinien przeczytać. A znany
pisarz Stanisław Srokowski – współautor scenariusza do filmu
„Wołyń” – napisał o niej bardzo pochlebną recenzję w
„Gazecie Warszawskiej”. Jest to, oparta na wydarzeniach
autentycznych, historyczna powieść sensacyjna, której główny
wątek pokazuje, że i u nas bandy UPA zgotowały ludziom takie samo
piekło, jak na Wołyniu... Ci którzy znają historię Birczy i
okolic na pewno zauważą pewne podobieństwo niektórych książkowych
postaci do autentycznych bohaterów z tamtych czasów...
R.:
Czy w dzisiejszych czasach łatwo zaistnieć jako poeta lub pisarz?
W.H.:
Nigdy nie było łatwo i dzisiaj też nie jest. Szczególnie wtedy,
gdy człowiek porusza trudne tematy, mieszka w małej miejscowości,
z dala od dużych centrów kultury, a ma odwagę podejmować próby
wypłynięcia na szersze wody.
Jest
to bardzo trudne, ale możliwe do osiągnięcia.
R.:
Ważny jest talent czy sumienna praca nad tekstem?
W.H.:
Liczy się praca, ale potrzebna jest także wiedza i wykształcenie –
niekoniecznie potwierdzone dyplomami ukończenia wyższych studiów –
bo jak mówi przysłowie „Z pustego i Salomon nie naleje”. Jednak
odrobina talentu wydaje się być także niezbędna. Gdyby tak nie
było, najlepsze książki do czytania pisaliby profesorowie, a
przecież tak nie jest.
R.:
Ciężko jest znaleźć wydawcę?
W.H.:
Bardzo ciężko. Zwłaszcza dobrego, który będzie traktował
pisarza, jamko równorzędnego partnera... Ale to dłuższy temat, bo
wiele wydawnictw balansuje na granicy upadku, a rynek księgarski w
Polsce, podobnie jak prasowy, w dużej mierze jest opanowany przez
obcy kapitał, który na nas zarabia i dodatkowo preferuje książki
z własnych kręgów kulturowych, gdyż na rozwoju i
rozprzestrzenianiu się polskiej kultury kompletnie mu nie zależy.
R.:
Czy dobry pisarz powinien się na kimś wzorować?
W.H.:
Wszyscy się na kimś wzorujemy, więc dlaczego pisarze mieliby tego
nie robić, zwłaszcza do czasu, aż wypracują sobie własny styl.
R.:
Jakiej rady udzieliłby Pan osobom, które piszą do szuflady i boją
się wyjść ze swoją twórczością do odbiorców?
W.H.:
Dobrze, że piszą, bo to znaczy, że również czytają, rozwijają
się, myślą, mają ambicje i coś do powiedzenia... A bać się,
czy wstydzić nie ma czego. To raczej powód do dumy.
R.:
W jakich momentach dopada Pana blokada twórcza?
W.H.:
Trudno powiedzieć. Każdy ma chwile zwątpienia – słabsze i
gorsze okresy. Ja też. Nie trwają one jednak dłużej niż kilka
dni. Jeżeli mogę tak powiedzieć, po każdym potknięciu się,
podnoszę i wyruszam w dalszą drogę... Piszę jednak głównie w
jesieni i w zimie, na wiosnę i w lecie robię zbyt wiele innych
rzeczy i zwyczajnie nie mam czasu.
R.:
A jaki w życiu prywatnym jest WiesławHop, jakie ma zainteresowania,
co lubi robić w wolnym czasie?
W.H.:
Taki jak większość z nas. Mam rodzinę – żonę, troje dzieci i
to jest dla mnie najważniejsze. Pochodzę z wielodzietnej rodziny i
lubię utrzymywać bliskie kontakty z moim rodzeństwem. Poza
czytaniem książek, kocham sport (najbardziej piłkę nożną),
dobrą zabawę, muzykę i taniec. Lubię jeździć na rowerze i
zwiedzać nowe tereny. Interesuję się zagadnieniami związanymi z
przyrodą, lasem, ochroną środowiska, wędkarstwem i łowiectwem.
Jestem jednym z redaktorów kwartalnika „Łowiec Galicyjski”.
Poza tym, potrafię zrobić wiele rzeczy - wybudować altankę,
ogrodzenie, a nawet ułożyć chodnik... Najbardziej jednak lubię
pracę w ogrodzie i roboty stolarskie.
Bardzo
rzadko biorę udział w konkursach literackich, ale zdobywałem
nagrody za opowiadania, które piszę i publikuję w różnych
czasopismach od trzydziestu lat. Było ich chyba kilkanaście.
Wymienię tylko kilka: 1. Pierwsze nagroda w ogólnopolskim konkursie
literackim na opowiadanie o tematyce wielkanocnej w Koninie, rok
1989. 2. Wyróżnienie w konkursie literackim na opowiadanie „Łowca
Polskiego” w Warszawie, rok 1997. 3. Wyróżnienie w ogólnopolskim
konkursie literackim w Ustrzykach Dolnych za opowiadanie o tematyce
bieszczadzkiej, rok 2013.
Dotychczas
wydałem cztery powieści: „Spacer ze śmiercią”, „Wbrew
woli”, Poranek pełen nadziei” i „Przed wyrokiem”. A moja
nowa powieść „O północy w Bieszczadach” w lipcu bieżącego
roku została uhonorowana wyróżnieniem w konkursie „Książka
warta wydania” zorganizowanym przez Wydawnictwo Poligraf.
Ponadto
bardzo sobie cenię to, że w roku 2014 zostałem przyjęty do
Związku Literatów Polskich, co nie jest łatwe do osiągnięcia i
oznacza, że moje książki zostały dobrze ocenione i uznane za
wartościowe przez dwunastoosobową Komisję Kwalifikacyjną w
Warszawie złożoną z wybitnych pisarzy i poetów. Oprócz mnie, z
terenu naszej gminy, do tego szacownego Związku, założonego
jeszcze przez Stefana Żeromskiego, należał tylko mój brat Ryszard
Hop.
R.: Dziękuję za
rozmowę.
BIGB
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz