„Klątwa” w Teatrze Powszechnym w Warszawie – a filozoficzna teoria prof. Leszka Kołakowskiego o ludziach „garbatych”...
Sławny polski filozof i
pisarz, prof. Leszek Kołakowski, w czasach głębokiego socjalizmu,
gdy cenzura nie pozwalała o pewnych sprawach mówić prosto –
zresztą artyści nie zawsze lubią wypowiadać się dosłownie i
często odwołują się do analogii, pozostawiając czytelnikowi
możliwość wyciągnięcia własnych wniosków – napisał
opowiadanie, któremu nadał tytuł „Garby”.
Chodziło w nim o to
(a chyba dobrze pamiętam, chociaż czytałem je już dość dawno),
że w normalnym społeczeństwie, na skutek niezależnych od niego
okoliczności, pojawiają się ludzie „garbaci”, obarczeni bardzo
poważnymi ułomnościami moralnymi. Na początku było wiadomo, że
reprezentują negatywne wartości. Z czasem jednak, ponieważ byli
popierani przez system i sowicie opłacani, pojawiało się ich coraz
więcej. Zaczęli rozrastać się w pajęczynę, oplatać instytucje,
przejmować urzędy i władzę, i odbierać znaczenie prawym
obywatelom. Po pewnym czasie doszli do takiej arogancji, że zaczęli
wmawiać społeczeństwu, że to „garby” na ich plecach są
synonimem normalności i cnoty, natomiast ludzie, którzy ich nie
mają, są mniej wartościowi i szkodliwi...
Myślę, że jest to analogia
do socjalizmu, w którym służalcze wobec radzieckiego komunizmu
„garby” zawłaszczyły wszystko i stopniowo wyparły z życia
publicznego ludzi o propolskich poglądach. Działo się tak i w
kulturze. Jednak nie do końca „garbom” udało się zrealizować
swoją zdradziecką misję, bo opór w społeczeństwie był duży i
pamiętano jeszcze, komu i skąd wyrastają nogi...
Najgorsze, co mogło się
stać, przyszło później, już po obaleniu socjalizmu: „Garby”,
korzystając ze starych powiązań, zależności i układów,
zachowały, a nawet zwiększyły swój stan posiadania. Udało im się
także, na długie lata, nie dopuścić do możliwości decydowania o
czymkolwiek ludzi prawych, którym dobro Polski i Polaków zawsze
leżało na sercu. A teraz, kiedy wreszcie naród oprzytomniał i
odebrał im władzę w demokratycznych wyborach, toczą bezpardonowy
bój o jej odzyskanie, bo chodzi im tylko o własne koryta...
A wracając do Teatru
Powszechnego: Nie trzeba być krytykiem teatralnym, aby się
zorientować, że wątpliwej klasy artyści dali się wciągnąć w
paskudną, antypolską i antynarodową grę. I za pieniądze
polskiego podatnika (ochoczo, każdego roku, w grubych milionach
złotych, przekazywane im przez urzędników związanych z poprzednią
władzą, mającymi gdzieś polski interes narodowy i dobre imię
Polaków) wystawili cuchnący na odległość gniot, który nazywają
sztuką.
Bo przecież sztuka,
jakakolwiek by ona nie była, charakteryzuje się tym, że ma jakąś
pozytywną misję do spełnienia. Najogólniej mówiąc, powinna
bronić prawdy, dobra i piękna. A tutaj żadnej prawdy, żadnego
dobra, ani śladu jakiegokolwiek piękna nie znajdziecie. Jest tylko
rynsztok, ohyda i obrzydzenie...
Jest publiczne nawoływanie do
zabójstwa! Jest znieważenie uczuć religijnych olbrzymiej
większości Polaków – oralny seks z figura Św. Jana Pawła II!
Jest demoralizacja i deprawacja!
Nie mam pojęcia jakim trzeba
być człowiekiem – jakim łajdakiem, i jak zdeprawowaną kobietą,
aby za pieniądze posunąć się do takiego upadku.
W czasach niemieckiej
okupacji, ladacznicom, które puszczały się z niemieckim okupantem
Armia Krajowa goliła głowy na łyso, aby je publicznie napiętnować.
Dzisiaj nie ma już Armii
Krajowej, jest za to wolna i niepodległa Polska, więc
pseudoartystkom i pseudoartystom oraz dyrekcji z Teatru Powszechnego
nikt chyba głów nie ogoli, ale za przestępstwa, których się
publicznie dopuścili na scenie, powinni zostać pociągnięci do
odpowiedzialności karnej.
Najwyższy czas, aby postawić
skuteczną tamę wszelkim zdeprawowanym lewakom, którzy w imię
własnych korzyści i obcych nam sił, próbują zniszczyć Polskę,
w której Bóg, Honor i Ojczyzna zawsze muszą być na pierwszym
miejscu. Jest to warunek naszego przetrwania i naszej tożsamości
narodowej.
Jest takie ludowe porzekadło:
„Pluj świni w oczy, a jej się zdaje, że deszcz pada”.
„Artystom” z Teatru Powszechnego w Warszawie nie wystarczy plunąć
w twarz. Trzeba ich jeszcze ukarać za przestępstwa i propagowanie
nienawiści, i pozbawić nienależnych państwowych dotacji, może
wtedy coś z tego zrozumieją. A obcokrajowiec, który reżyserował
ten gniot i zbezcześcił pamięć naszego wielkiego artysty,
Wyspiańskiego, podpierając swoją indolencję umysłową i
zwyczajne chamstwo tytułem jego sztuki, powinien, po odbyciu
ewentualnej przewidzianej prawem kary, zostać wydalony z naszego
kraju.
Takie jest moje zdanie, jako
człowieka, którego uczucia religijne zostały zranione, i jako
polskiego pisarza należącego do Rzeszowskiego Oddziału Związku
Literatów Polskich; jako filozofa, i jako byłego policjanta. Nie
mogę się zgodzić na to, aby „garby”, jeszcze bardziej
toksyczne i jeszcze bardziej niebezpieczne, niż te z opowiadania
Kołakowskiego, bo zmutowane, nadal niszczyły polską literaturę i
sztukę, i polską wrażliwość oraz bezkarnie łamały obowiązujące
prawo, przy okazji sowicie się za to wynagradzając pieniędzmi
polskiego podatnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz