czwartek, 1 grudnia 2016

"Kurdupeł" - to takie miniaturowe opowiadanie, które jednak zawiera jakąś życiową prawdę... Mam nadzieję, opowiedzianą z odrobiną humoru.

 Kurdupel


Każdy ma swojego wroga. I ja też – i to nie jednego... Ale trudno się temu dziwić, jeżeli weźmie się pod uwagę, że przez wiele lat byłem policjantem. I tylko z tego powodu, musiałem – czy mi się to podobało czy nie - nadepnąć na odcisk wielu ludziom...

Jednak ten, o którym chcę wam dzisiaj opowiedzieć, to postać szczególna. Typ zadufanego w sobie półidioty - narwanego domowego sadysty z pociągiem do alkoholu... A wiecie czym grozi taka wybuchowa mieszanka, gdy ktoś w pobliżu skrzesze zapałkę...
Powiedzmy, że miał na imię Michał, ale wszyscy, gdy nie słyszał, jakby na złość, nazywali go Kurdupem, bo nie należał do wielkoludów, a miał bardzo wybujałe ego.
Kurdupel dostarczał mi wielu problemów. Kilka razy, po interwencjach domowych, wylądował w izbie wytrzeźwień. Ale po każdej awanturze składał się jak chamski scyzoryk i żona, która była bardzo rozsądną i praktyczną kobietą, i nie wierzyła, że sąd w czymkolwiek jej pomoże, zawsze go broniła, więc kończyło się na rozmowach profilaktycznych i niebieskiej karcie, bez sprawy o znęcanie się. Aż któregoś razu Kurdupel naprawdę przedobrzył i popadł w poważniejsze tarapaty.
Po awanturze w restauracji, wsiadł zalany do samochodu. Cztery kilometry przed swoim domem potrącił rowerzystę i zbiegł z miejsca wypadku drogowego, nie udzielając poszkodowanemu pomocy. Szybko jednak ustaliliśmy, kto był sprawcą i znaleźliśmy go w stodole, gdzie zakopał się w sianie. Od tego dnia, pomimo, że nie poszedł siedzieć, tylko dostał wyrok w zawieszeniu, stał się moim zapiekłym wrogiem. I tak jest do dzisiaj. Wiele razy dowiadywałem się, że gdy był pijany, odgrażał się i zapowiadał, że teraz, kiedy już nie chroni mnie mundur, wreszcie się ze mną policzy...
Aż pewnego dnia spotkałem go w urzędzie, gdzie poszedłem złożyć podanie o wymianę dowodu osobistego. Gdy się tam zjawiłem, on siedział już przed urzędnikiem w małej klitce za szklanymi drzwiami i coś załatwiał. Czekałem spokojnie za zewnątrz na swoja kolej.
Wychodząc odezwał się do mnie zaczepnie:
- Dlaczego pan nie wchodzi? Ja nie gryzę!
- Czekam grzecznie na swoją kolej. A pan ma za małe zęby, żeby mnie ugryźć – odrzekłem z lekkim rozbawieniem. A Powinienem powiedzieć:
- Trzeba uważać, bo czasami nawet zwyczajny mały kundel może człowieka ucapić za nogę.
Ach ta moja kultura osobista...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz