sobota, 30 lipca 2016

Z przymrużeniem oka o polityku, który znał się na literaturze i "napisał" najkrótsze w świecie opowiadanie:

"Literat"


Pewien znany z ciętego języka samorządowiec, który w młodości liznął trochę "literatury", często psioczył na swoich mniej wykształconych kolegów:
- Niby chodzi taki, jeden z drugim, w garniturze, białej koszuli i krawat nosi pod szyją, ale gdy tylko otworzy gębę i chce coś powiedzieć, od razu widać, że burak i słoma mu z butów wystaje. Plecie taki, trzy po trzy, przez pół godziny i za cholerę nikt nie potrafi zrozumieć, o co mu tak naprawdę chodzi.

- Czy ty czasami nie do mnie pijesz? - obruszył się za którymś razem jeden z jego kolegów z "poselskiej" ławy.
- Nie. Ja mówię tak ogólnie, o ile wiesz co to znaczy, na razie bez żadnych indywidualnych wycieczek.
- W takim razie w porządku. Mów dalej - zgodził się tamten.
- Więc, skoro już rwiesz się do mikrofonu, baranie, to powinieneś wiedzieć, że każda publiczna wypowiedź powinna być zwięzła, jasna i prosta. I powinna, tak jak opowiadanie, składać się z trzech członów.
- Jakich? - zainteresował się kolega.
- Zapytaj się dzieci ze szkoły, to ci powiedzą. Mnie za naukę nikt nie płaci.

Jego przemówienia były zawsze na poziomie, prawie doskonałe. Ale do największej precyzji doszedł, gdy pewnego razy wyjechał w delegację, do województwa i na kilka dni wyrwał się spod pantofla, podcinającej mu skrzydła, żony.
Już pierwszego dnia, po kolacji, powiedział do kolegów:
- Niech moja mowa będzie krótka: kieliszek, wódka, prostytutka!
I co na to powiecie? nic nie można mu zarzucić. Jest tutaj wszystko: wstęp, efektowne rozwinięcie i jakież niesamowicie mocne, pobudzające wyobraźnię zakończenie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz