niedziela, 4 stycznia 2015

Sylwestrowe wspomnienia

Lubię bale i zabawy sylwestrowe, ale nie takie na wolnym powietrzu, gdzie mróz szczypie w uszy, śnieg pada za kołnierz, a ludzie - okutani w grube kurtki, szale i czapki - trzęsą się z zimna i przypominają trochę struchlałe kuropatwy. Pomimo to - na pytanie dziennikarza: Jak się bawicie? - wyciągają do kamery rękę, robią kółko z dwóch palców, przywołują na usta dyżurny grymas uśmiechu i mówią, że świetnie, na sto sześć...
Rozumiem ich. Muszą udawać, bo co mają zrobić, skoro już tutaj są, muszą do końca odegrać swoją rolę, bo bez nich nic by się ie udało.
Na takiej imprezie, za grube pieniądze, naprawdę dobrze bawią się tylko - otoczeni ciepłym powietrzem z dmuchaw - gwiazdy muzyczne i ich prezenterzy. Zacierają także ręce właściciele telewizji, bo rośnie im oglądalność i szerokim strumieniem płynie kasa na konta. Reszta, aby nie skostnieć z zimna, musi dobrze swoja krew rozcieńczyć alkoholem.
Moim zdaniem taka forma witania nowego roku może mieć sens w krajach o cieplejszym klimacie, ale nie u nas. Ale cóż ludzie zawsze podążają za modą, którą ktoś dla nich wymyśla. Tymczasem pełnoprawni obywatele - ci, którzy mają prawdziwą władzę i pieniądze, w pięknych sylwestrowych kreacjach, bawią się w klimatyzowanych salach ośrodków wczasowych, w restauracjach albo - jeszcze lepiej - gdzieś w dalekich, zagranicznych kurortach.
Może jestem niesprawiedliwy, ale tak to widzę i przypomina mi to trochę starożytny Rzym. Tam również możni, aby móc spokojnie rządzić i bogacić się, organizowali pospólstwu  igrzyska i rozdawali ochłapy z pańskiego stołu.
Rozumiem, że wielu ludzi nie chodzi na prawdziwe bale, bo ich na to nie stać. Wiem doskonale, jak trudno jest pod koniec roku wygospodarować kilka stówek, aby przeznaczyć je na zabawę. Może jednak, zamiast chodzić na te zbiorowe imprezy pod chmurką, wrócić do dawnych tradycji i zacząć spotykać się w sylwestrową noc w mniejszym gronie; jeżeli nie w salach balowych, to na świetlicach, albo na prywatkach. Będzie okazja włożyć na siebie piękną suknie albo garnitur, porozmawiać, zatańczyć i wznieść toast za Nowy Rok w miłym towarzystwie.

Pisząc o tym przypomniałem sobie jeden wyjątkowy bal sylwestrowy, być może najlepszy w moim życiu, za który nie zapłaciłem ani grosza.
Akurat kończyłem liceum. Był stan wojenny i obowiązywał surowy zakaz organizowania wszelkich imprez. Pomimo to, pocztą pantoflową, rozeszła się wiadomość, że w miejscowości Ł. - usytuowanej na zboczach dwóch gór, trudno dostępnej, ale niezwykle malowniczej wsi Pogórza Przemyskiego, w świetlicy wiejskiej szykuje się skromna zabawa. Ludzi przyszło tyle, że trudno im się było pomieścić. Pomimo to, wszyscy bawili się wspaniale do samego rana.
Kłopot pojawił się dopiero wtedy, gdy trzeba było wracać do domu. W nocy przyszła odwilż i oblodzone ścieżki zrobiły się tak śliskie, że zamiast iść, razem z bratem Ryszardem, musieliśmy zjeżdżać po nich na tyłkach. Wrażenia z zabawy pozostały jednak niezatarte do dzisiaj.
Wiele lat później, gdy byłem już komendantem komisariatu i akurat składałem do archiwum stare rejestry wykroczeń, zupełnie przypadkowo, w jednym z nich zauważyłem nazwisko uroczej dziewczyny, która wtedy opiekowała się tamtą świetlicą. Potwierdzało to tylko starą prawdę, że nic nie ma za darmo i za naszą wspaniałą zabawę, ona musiała zapłacić jakąś cenę.  

2 komentarze:

  1. Cudowna noc. Przypomina mi to to trochę Bunina "Amata nobis quantum amabitur nulla!, jakby powiedział jeden z jego bohaterów wspominając dawne czasy, ale czy zawsze tak jest. MK.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bunina bardzo lubię, a jego opowiadania to prawdziwy miód dla mojej duszy. Niestety z językami jestem trochę na bakier. Łaciny kiedyś się uczyłem, ale dzisiaj, bez słownika, nie potrafię rozszyfrować tego zdania. Ale samo przyrównanie do Bunina bardzo i pochlebia.
      W. Hop

      Usuń