DEMOKRACJA LOKALNA
Bogusław Milczanowski był młodym sołtysem. Tego dnia pierwszy
raz uczestniczył w spotkaniu Rady Gminy Chlewiska Małe i był
bardzo podekscytowany. Z tego powodu nie zauważył nawet, że radni,
na czele z wójtem Głogowskim i przewodniczącym rady Polkowskim,
siedzieli przy stołach ustawionych w kwadracie, twarzami zwróceni
do siebie, a sołtysi, dyrektorzy szkół i inni
zaproszeni goście,
jakby trochę mniej ważni, jakoś niezręcznie, zostali posadzeni za
ich plecami przy wejściu. Ponieważ nie miał zamiaru nic mówić,
nie przeszkadzało mu także to, że wójt i radni dysponowali
bezprzewodowym mikrofonem, aby nie zdzierać gardeł, który
uprzejmie podawali sobie z ręki do ręki, gdy któryś z nich chciał
coś powiedzieć. Pozostali uczestnicy posiedzenia, zabierając głos,
musieli krzyczeć, ale pomimo to, i tak trudno było zrozumieć, co
mówią. Zresztą może o to chodziło, aby zniechęcić ich do nie
potrzebnego gardłowania i przedłużania spotkania.
Sołtys Milczanowski, jak już wcześnie postanowił, nie zabierał
głosu, siedział, rozglądał się, przysłuchiwał, popijał kawę
i przegryzał paluszki i ciastka, które postawiły przed zebranymi
dziewczyny z gminnego ośrodka kultury obsługujące zebranie, i
myślał, że dobrze jest być radnym.
- Wysoka Rado – mówił radny ze Starych Brzezinek. Milczanowskiego
uderzyło to sformułowanie i przez chwilę poczuł się tak, jakby w
telewizji oglądał obrady Sejmu. – Musimy zrobić coś z tymi
samochodami ciężarowymi wywożącymi kloce ze składów, które
dewastują nam drogi gminne i powiatowe, bo jak tak dalej będzie, to
niedługo autobusy po dzieci do szkół nie przejadą.
-Tak, jest to bardzo ważny problem, któremu trzeba wyjść
naprzeciw – zgodził się wójt gminy. – Wystosujemy pismo do
komendanta komisariatu policji, niech robi coś w tej sprawie.
- Pismo wystosować można – przytaknął przewodniczący rady. –
Dobrze byłoby także wezwać go tutaj i profilaktycznie, że tak
powiem, zmobilizować do działania, bo przecież to jego działka...
Ale on, jak zwykle, będzie tłumaczył się, że ma tylko pięciu
ludzi. Z drugiej strony należy chłopa zrozumieć, że policjanta na
każdej drodze nie może postawić. Dlatego ja, widzę tutaj
szczególną rolę dla sołtysów – kontynuował. – Wy, panowie,
stale jesteście na miejscu. Musicie dzwonić na policję. Niech
przyjeżdżają i karają. Zapisujcie także numery rejestracyjne
pojazdów, aby później można było sprawdzić, jakie konsekwencje
wyciągnięto w stosunku do kierowców, i który z nich nagminnie
niszczy nasze drogi.
Sołtysowi Milczanowskiemu podobały się te słowa, a nawet doznał
lekkiego uczucia dumy, ponieważ przewodniczący rady gminy urodził
się i mieszkał w tej samej wsi, co on. Ponadto, osobiście,
przekonał się, że – pomimo braku wykształcenia – co zarzucano
mu wielokrotnie w kampaniach wyborczych, jest to mądry facet.
Po dwóch godzinach porządek obrad został wyczerpany. Milczanowski,
razem z innymi sołtysami i radnymi, zgłosił się do kasy gminnej,
gdzie otrzymał pięćdziesiąt złotych – połowę sumy, którą
za ten sam czas otrzymywali radni. W restauracji przy rynku, w
towarzystwie innych uczestników debaty, zjadł obiad i wypił dwa
piwa, po czym z uczuciem sytości i zadowolenia wracał do domu. W
kieszeni szeleściło mu jeszcze trzydzieści złotych, co dodatkowo
poprawiało mu nastrój, nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że
są to najłatwiej zarobione pieniądze w jego dotychczasowej pracy
zarobkowej. Przejął się trochę wypowiedzią przewodniczącego i
postanowił – skoro już ludzie mu zaufali i został wybrany
sołtysem – zrobić coś pożytecznego dla wsi.
„ Na początek zajmę się ochroną drogi” – pomyślał.
I jak do tej pory nigdy nie zwracał uwagi na przejeżdżające
samochody, tak teraz drażnił go każdy pojazd ciężarowy,
przekraczający wizualnie dopuszczalną granicę dziesięciu ton masy
całkowitej. Za każdym razem telefonował na policję i
kategorycznie domagał się ukarania sprawcy. Skwapliwie zapisywał
także numery rejestracyjne, które zdążył zapamiętać.
Tak było przez dwa dni.
Trzeciego dnia rano na podwórko sołtysa zajechał służbowy
polonez gminny, z którego wysiedli, wyglądający jak dwie chmury
gradowe, wójt i przewodniczący rady gminy. Obaj już od początku
byli jacyś zdenerwowani, i – jakby niechętnie - przywitali się z
Milczanowskim.
- Co ty, kurwa, Boguś wyprawiasz? – zaczął bez zbędnych
ceregieli przewodniczący. – Całymi dniami siedzisz dupą przy
oknie, obserwujesz drogę, dzwonisz na policję i każesz im mandaty
wypisywać. Ja już, przez ciebie, tylko w czasie dwóch dni, trzeci
mandat kierowcom refunduję. Chcesz mi, kurwa, interes zlikwidować.
- Przecież sam pan mówił na zebraniu rady, aby zapisywać numery i
dzwonić na policję – obruszył się sołtys.
- Tak, mówiłem, mówiłem, a ty mi tutaj głupa nie strugaj. Dobrze
wiesz, tak jak i wójt, że chodziło mi o obcych, a nie o swoich.
Nie będziemy przecież podcinać gałęzi, na której sami siedzimy.
Po tej krótkiej rozmowie obaj wrócili do samochodu, pozostawiając
na podwórku zmieszanego sołtysa.
- A komendanta komisariatu, to ja, jeszcze dzisiaj porządnie
opierdolę. Niech zna swoje miejsce w szyku i nie myśli, że z nami
nie musi się liczyć. – Powiedział wójt do przewodniczącego,
gdy opuścili posesję Milczanowskiego. – On dobrze wie, że te
samochody wożą drewno do twojego tartaku, a mimo to, taki był
stanowczy, że aż trzy mandaty kazał wypisać. Niech się lepiej
zajmie ściganiem przemytników papierosów i alkoholu, bo przez ich
działalność, w moich sklepach całkiem obroty siadają.
Po ujechaniu kilku kilometrów obaj włodarze uspokoili się i
zaczęli myśleć o przyjemniejszych sprawach. Bowiem zapowiadał się
pogodny dzień, który miał się, dla nich, zakończyć mocno
zakrapianym bankietem z samorządowcami z zaprzyjaźnionego regionu
sąsiedniej Słowacji.
Wiesław Hop
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz