niedziela, 26 listopada 2017

Na co choruje współczesna polska literatura


Jakiś czas temu, przeglądając dzieła Josepha Conrada w przemyskiej bibliotece, trafiłem na jego niedokończona powieść „Siostry”. Fragment jest piękny i jak żadna inna z jego powieści, przepojony polską, słowiańską duszą i opisami terenów rodzinnych wielkiego pisarza. Nie o to jednak chodzi.

W posłowiu do książki, zatytułowanym „Wyspa na polskiej zatoce”, który napisał Kazimierz Wyka, możemy przeczytać: „Istnieje schorzenie, które może zdeformować całkowicie historię literatury. Jego imię: specjalizacja. Mickiewiczolog nie napisze o Żeromskim, conradysta nie śmie mieć zdania o Słowackim, mediewista nie wychyli się poza datę odkrycia Ameryki przez Kolumba. I same te dziwne terminy: conradysta – afrykanista, szekspirolog – bakteriolog.”
Myślę, że w dzisiejszej literaturze taką chorobą – Wyka porównuje specjalizację do reumatyzmu, który co prawda nie jest śmiertelny, ale z wiekiem pacjenta staje się coraz bardziej dokuczliwy – jest reklama. Powoduje ona, że do księgarni, bibliotek i czytelnika trafiają często nie dzieła najwybitniejsze, albo przynajmniej wartościowe, ale te na które ktoś wyłożył pieniądze, aby je zareklamować i zbić na tym jeszcze większą forsę, a przy okazji wpoić ludziom jakieś nowe, modne, „jedynie słuszne” poglądy i idee. Nowy styl życia i patrzenia na świat..
W warunkach polskich, w ostatnich dziesięcioleciach, staje się to szczególnie drastyczne i choroba dla polskiej literatury, a w konsekwencji i dla naszej kultury może okazać się śmiertelna. Często wydawana, lansowane i nagradzane są książki (podobnie jak i filmy) mierne, które z tradycjami polskiej literatury, polskim etosem i duchem narodowym nie mają nic wspólnego. Więcej – wydaje się, że ich głównym zadaniem jest obrzydzenie nam Polski i polskości, wpojenie przeświadczenia - jacy to jesteśmy mali, podli i, co najmniej, współodpowiedzialni za holokaust i za wszelkie zło, które wydarzyło się za sprawą niemieckiego faszyzmu i rosyjskiego komunizmu w okresie ostatniego stulecia.

Nic więc dziwnego, że czytelnictwo drastycznie spada. Bo skoro ktoś, tak jak ja, nie pierwszy już raz, idzie do księgarni, kupuje kolejną - wyróżnioną nagrodą literacką i okrzykniętą bestsellerem – książkę; siada z nią przy kominku, mając nadzieję, że czeka go uczta duchowa albo przynajmniej dobra rozrywka, a tu klops. Szybko doznaje rozczarowania. Czuje, że książka jest marna, w dodatku autor – często pomimo niewątpliwych umiejętności posługiwania się piórem – próbuje wciskać nam kit.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz