Stary rok się kończy,
Nowy się zaczyna...
Był sylwester, nie pamiętam już którego roku. Do północy
brakowało jeszcze około dziesięciu minut, ale orkiestra już
przestała grać, a na scenie pojawił się stary Antoni, aby
wygłosić swoje tradycyjne noworoczne przemówienie. Nikt nie
wyobrażał sobie nawet, że mogłoby się bez tego obejść, więc
na powitanie nagrodziliśmy go gromkimi oklaskami.
Antoni stanął przed orkiestrą, chrząknął. Był wysokim,
barczystym, muskularnym mężczyzną
o białych jak mleko włosach.
Pomimo, że skończył już siedemdziesiąt lat, nadal miał ogromną
siłę. Potrafił rozdzielić dwóch bijących się przeciwników, w
ten sposób, że chwytał ich za kołnierze, unosił pod sufit i
trzymał tak długo, aż się uspokoili.
- Stary rok się kończy, Nowy się zaczyna. Ja wam, Przyjaciele,
winszować zaczynam... – Zaczął. Nie potrzebował mikrofonu, bo
głos miał taki, że gdy krzyknął w oknach dzwoniły szyby. Mówił
dobrze, dowcipnie i mądrze, bo znał życie, które ma swoje dobre,
ale i złe strony... I wszyscy z przyjemnością go słuchali. A mnie
przypomniała się, związana z nim, stara historia.
Dawno temu, mój ojciec Józef, o czym niewielu ludzi wie, uratował
Antoniemu życie. A stało się to tak:
Noc była już późna, jednak - za sprawą bezchmurnego nieba,
śniegu i księżyca w pełni – niezwykle jasna. Ojciec nieco
podchmielony, jakże by inaczej, wracał z imienin od swojego brata
Jana. Gdy minął owczarnię i wychylił się zza zakrętu, zauważył,
że z przeciwnej strony, w jego kierunku, idzie wysoki mężczyzna.
Po sylwetce rozpoznał, że jest to Antoni. Niemal w tym samym
momencie, zza przydrożnych zakrzaczeń, podbiegło do niego cztery
mroczne postacie. Wywiązała się krótka walka, w czasie której
Antoni został uderzony czymś w głowę i upadł bezwładnie na
drogę.
Mężczyźni ściągnęli go do fosy i wepchnęli jego głowę do
betonowego przepustu pod drogą. Zajęci swoją robotą nie
zauważyli, że ktoś się do nich zbliża. Jeden z nich wyszukał
olbrzymi kamień, uniósł go do góry w dwóch rękach i już miał
rzucić na leżącego, aby mu zgruchotać klatkę piersiową, gdy
ojciec rozpoznał, że są to czterej bracia z sąsiedniej wsi –
szwagrowie Antoniego i pokonując strach o własne życie, wmieszał
się do rodzinnych porachunków.
- Co wy z nim wyprawiacie? – odezwał się zza ich pleców.
W powietrzu zawisła złowroga cisza.
- A to ty, Józef – zareagował najstarszy z nich, gdy udało mu
się otrząsnąć z pierwszego wrażenia, spowodowanego tym, że
zostali przyłapani na gorącym uczynku usiłowania zabójstwa. –
To nie twoja sprawa. Nie mieszaj się. Zatłuczemy drania. Nie będzie
więcej bił i wypędzał z domu naszej siostry.
- Zapalcie i pomyślcie rozsądnie...– ojciec wyciągnął w ich
kierunku paczkę papierosów. – To wasz szwagier, a między kobietą
i mężczyzną różnie bywa... Lepiej, tak od razu, się do tego nie
mieszać. Mówię wam, że on już tego więcej nie zrobi. Jeżeli go
zabijecie, do końca życia będziecie tego żałować.
Papieros podziałał na wszystkich uspokajająco. Bracia, chociaż z
głów nadal im się mocno kurzyło, nie myśleli już o wykończeniu
Antoniego. A nawet jakby odetchnęli z ulgą, że nie przekroczyli
tej ostatniej linii pomiędzy życiem i śmiercią... Pomogli
wyciągnąć szwagra z fosy, postawić go na nogi i odeszli. A
ojciec, nie mając pewności, że całkowicie odpuścili, odprowadził
go do samego domu.
Tydzień po tym zdarzeniu żona Antoniego wróciła do męża, bo
przecież nadal go kochała i zdawała sobie sprawę, że w tym nieporozumieniu, do którego pomiędzy nimi doszło, oboje byli
równie wini. Od tej pory, chociaż nigdy nie dowiedziała się, co
zaszło pomiędzy Antonim a jej braćmi, stała się bardziej
wyrozumiała dla słabostek męża. Razem dożyli późnej starości,
pozostawiając po sobie ośmioro dzieci i kilkadziesiąt wnuków,
które założyły własne rodziny i rozeszły się po całym kraju,
a nawet świecie. I każdego roku, pamiętając o dziadkach, gdzieś
tam obchodzą uroczyście swojego sylwestra…
- Stary rok się kończy, Nowy się zaczyna. Ja Wam, Przyjaciele,
winszować zaczynam...
Po przemówieniu Antoniego, wszyscy razem, w akompaniamencie
orkiestry, odśpiewaliśmy kolędę „Nowy rok bieży”. Złożyliśmy
sobie życzenia i bawiliśmy się, aż do świtu. A Antoni, jak
zawsze, imprezę opuścił ostatni.
Wiesław Hop
Kości porachować
OdpowiedzUsuńcóż to za metoda
wiatr zawrócą słowa
kiedy mądra głowa...
Świetne opowiadanie, choć myślałem, że szwagrom też gnaty obite będą, tak za żywota i innej duszy poniewierkę...
Janusz D. ŁG...
Dzięki, Janusz, za wiersz i komentarz. Zgadzam się z tobą, że szwagrom się coś należało... I pewnie dostali, ale śpieszyłem się i nie mogłem się zbytnio rozwodzić.
OdpowiedzUsuń