Myślistwo i ja
Dzisiaj, gdy zabieram się do pisania tego felietonu, jest sobota,
luty – chociaż nie tak śnieżny i mroźny, jakbyśmy sobie tego
życzyli – powoli zbliża się do końca, a wraz z nim odchodzi do
przeszłości kolejny sezon łowiecki...
Cóż, wszystko ma swoje prawa, swoje miejsce i swój czas. W
południe na niebie pojawił się pierwszy klucz żurawi. Nadchodzi
bowiem wiosna, a wraz z nią okres ochronny dla większości gatunków
zwierzyny łownej. Dla myśliwych natomiast będzie to pora
intensywnych prac w łowiskach i na poletkach, które każdego roku
trzeba wykonać.
Gdyby mnie ktoś zapytał:
- Co łączy cię z myślistwem?
- Obecnie nic! – spokojnie mógłbym odpowiedzieć. I to byłaby
prawda. Ale prawdą jest także, że kiedyś polowałem i nadal
pozostaję sympatykiem myślistwa, więc myśliwskie dylematy nie są
mi obce. Ponadto wychowałem się na terenie gminy Bircza, gdzie
myśliwy na ambonie lub na polowaniu zbiorowym jest czymś tak
naturalnym jak dzika przyroda, która nas ze wszystkich stron otacza;
powiedziałbym nawet, że jest niezbędnym elementem utrzymującym
równowagę w tym złożonym ekosystemie, w którym żyjemy. Czyni to
zarówno poprzez odstrzał selekcyjny dzikiej zwierzyny, której stan
liczebny przekracza pojemność danego łowiska, jak i ochronę, a
nawet hodowlę, gatunków zagrożonych wyginięciem.
Polowanie jest równie stare jak historia samego człowieka. W
dawnych czasach było jedynym sposobem pozyskiwania mięsa i skór.
Później sytuacja się zmieniła, bo ludzie nauczyli się hodować
zwierzęta. Nadal jednak przed zjedzeniem trzeba je w jakiś sposób
uśmiercić. Tego nie da się przeskoczyć, więc nie ma co ludziom
mydlić oczu. Dziwią mnie zatem próby oczerniania myśliwych i
tworzenia dookoła nich złej atmosfery, mającej sugerować, że
polowanie jest czymś nieetycznym. Śmiem przypuszczać, że gdyby
myśliwi nagle przestali polować, nasz świat pogrążyłby się w
chaosie i nawet „zawodowi pseudoekolodzy”, którzy z wszelkiego
rodzaju protestów, często dotowanych przez różne zagraniczne
organizacje, uczynili sobie sposób na życie, musieliby chwycić za
„dzidy”, aby przywrócić w nim jakiś ład i porządek. W
przeciwnym razie sami łatwo mogliby się stać obiektem polowań dla
zwierzyny, którą w niezbyt mądry sposób próbują chronić.
Znając problem od podszewki, wiem ile obowiązków musi spełnić i
jakie koszty ponieść każdy myśliwy, aby mógł otrzymać odstrzał
i spokojnie zasiąść na ambonie. Ale skoro to robią, to chyba
warto!
Myślę, że łowiectwo, to także ważny element gospodarki
narodowej i naszej kultury, a obowiązujący w Polsce model jest na
tyle dobry i sprawdzony, że lekkomyślnie nie należy go zmieniać.
Chociaż nie poluję, pozostała we mnie jakaś naturalna miłość
do myślistwa – tęsknota za naturą, za poczuciem wolności i
swobody, jaką daje pobyt w łowisku; za czymś, co ludzie
bezpowrotnie utracili w wyniku rozwoju cywilizacji, w pogoni za
sukcesem, pieniędzmi i nie wiadomo czym jeszcze...
Kiedy człowiek siedzi na ambonie, a dookoła jest pusto, cicho i
daleko, czasami udaje mu się usłyszeć własne myśli...
Pamiętam lata, kiedy wiosną w okresie wielkanocnym, razem z teściem
Mieczysławem, o świcie albo po południu, braliśmy strzelby i
wyruszaliśmy piechotą z Kuźminy na Górę Morochów, aby zapolować
na słonkę.
Gdy
robił się dzień albo zapadał zmrok, byliśmy już na miejscu i
stojąc na skraju długiej polany, z bronią gotową do strzału,
czekaliśmy na ciągi pierwszych słonek. W żyłach odzywała się
adrenalina i gdy ogarniał nas niepokój, że nic już z tego nie
będzie, zawsze pojawiał się pierwszy ptak, a po nim następne...
Słonki z charakterystycznym chrapaniem i psykaniem ciągnęły
wysoko wzdłuż krawędzi lasu, przypominając małe, czarne
kuleczki. Unosiłem broń, mierzyłem i oddawałem kilka strzałów.
Po kilkunastu minutach, góra pół godzinie, ptaki przestawały
ciągnąć. W lesie robiło się cicho, a my zarzucaliśmy strzelby
na ramiona i spacerkiem wracaliśmy do domu.
Oczywiście nigdy nie trafiłem i nie upolowałem żadnej słonki (no
i dobrze), ale to były najprzyjemniejsze polowania w jakich
kiedykolwiek brałem udział.
Na szczęście – chociaż w kołach na pewno nie brakuje ludzi
podobnych do mnie – są też i prawdziwi myśliwi, którzy, czując
to samo, potrafią także realizować plany łowieckie.
Niekiedy wydaje mi się, że w mój związek z myślistwem przypomina
trochę sytuację mężczyzny, który rozwiódł się ze swoją żoną
tylko po to, aby przekonać się, że nadal ją kocha.
Bircza, dnia 19.02.2016 Wiesław
Hop
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz