wtorek, 15 marca 2016

Dzisiaj zamieszczam mój felieton "Myślistwo i ja", który został opublikowany w numerze 1/2016 Kwartalnika Łowiecko-Przyrodniczego "Łowiec Galicyjski". Może kogoś zainteresuje.

Myślistwo i ja

Dzisiaj, gdy zabieram się do pisania tego felietonu, jest sobota, luty – chociaż nie tak śnieżny i mroźny, jakbyśmy sobie tego życzyli – powoli zbliża się do końca, a wraz z nim odchodzi do przeszłości kolejny sezon łowiecki...
Cóż, wszystko ma swoje prawa, swoje miejsce i swój czas. W południe na niebie pojawił się pierwszy klucz żurawi. Nadchodzi bowiem wiosna, a wraz z nią okres ochronny dla większości gatunków zwierzyny łownej. Dla myśliwych natomiast będzie to pora intensywnych prac w łowiskach i na poletkach, które każdego roku trzeba wykonać.

Gdyby mnie ktoś zapytał:
- Co łączy cię z myślistwem?
- Obecnie nic! – spokojnie mógłbym odpowiedzieć. I to byłaby prawda. Ale prawdą jest także, że kiedyś polowałem i nadal pozostaję sympatykiem myślistwa, więc myśliwskie dylematy nie są mi obce. Ponadto wychowałem się na terenie gminy Bircza, gdzie myśliwy na ambonie lub na polowaniu zbiorowym jest czymś tak naturalnym jak dzika przyroda, która nas ze wszystkich stron otacza; powiedziałbym nawet, że jest niezbędnym elementem utrzymującym równowagę w tym złożonym ekosystemie, w którym żyjemy. Czyni to zarówno poprzez odstrzał selekcyjny dzikiej zwierzyny, której stan liczebny przekracza pojemność danego łowiska, jak i ochronę, a nawet hodowlę, gatunków zagrożonych wyginięciem.
Polowanie jest równie stare jak historia samego człowieka. W dawnych czasach było jedynym sposobem pozyskiwania mięsa i skór. Później sytuacja się zmieniła, bo ludzie nauczyli się hodować zwierzęta. Nadal jednak przed zjedzeniem trzeba je w jakiś sposób uśmiercić. Tego nie da się przeskoczyć, więc nie ma co ludziom mydlić oczu. Dziwią mnie zatem próby oczerniania myśliwych i tworzenia dookoła nich złej atmosfery, mającej sugerować, że polowanie jest czymś nieetycznym. Śmiem przypuszczać, że gdyby myśliwi nagle przestali polować, nasz świat pogrążyłby się w chaosie i nawet „zawodowi pseudoekolodzy”, którzy z wszelkiego rodzaju protestów, często dotowanych przez różne zagraniczne organizacje, uczynili sobie sposób na życie, musieliby chwycić za „dzidy”, aby przywrócić w nim jakiś ład i porządek. W przeciwnym razie sami łatwo mogliby się stać obiektem polowań dla zwierzyny, którą w niezbyt mądry sposób próbują chronić.
Znając problem od podszewki, wiem ile obowiązków musi spełnić i jakie koszty ponieść każdy myśliwy, aby mógł otrzymać odstrzał i spokojnie zasiąść na ambonie. Ale skoro to robią, to chyba warto!
Myślę, że łowiectwo, to także ważny element gospodarki narodowej i naszej kultury, a obowiązujący w Polsce model jest na tyle dobry i sprawdzony, że lekkomyślnie nie należy go zmieniać.
Chociaż nie poluję, pozostała we mnie jakaś naturalna miłość do myślistwa – tęsknota za naturą, za poczuciem wolności i swobody, jaką daje pobyt w łowisku; za czymś, co ludzie bezpowrotnie utracili w wyniku rozwoju cywilizacji, w pogoni za sukcesem, pieniędzmi i nie wiadomo czym jeszcze...
Kiedy człowiek siedzi na ambonie, a dookoła jest pusto, cicho i daleko, czasami udaje mu się usłyszeć własne myśli...

Pamiętam lata, kiedy wiosną w okresie wielkanocnym, razem z teściem Mieczysławem, o świcie albo po południu, braliśmy strzelby i wyruszaliśmy piechotą z Kuźminy na Górę Morochów, aby zapolować na słonkę.
Gdy robił się dzień albo zapadał zmrok, byliśmy już na miejscu i stojąc na skraju długiej polany, z bronią gotową do strzału, czekaliśmy na ciągi pierwszych słonek. W żyłach odzywała się adrenalina i gdy ogarniał nas niepokój, że nic już z tego nie będzie, zawsze pojawiał się pierwszy ptak, a po nim następne... Słonki z charakterystycznym chrapaniem i psykaniem ciągnęły wysoko wzdłuż krawędzi lasu, przypominając małe, czarne kuleczki. Unosiłem broń, mierzyłem i oddawałem kilka strzałów.
Po kilkunastu minutach, góra pół godzinie, ptaki przestawały ciągnąć. W lesie robiło się cicho, a my zarzucaliśmy strzelby na ramiona i spacerkiem wracaliśmy do domu.
Oczywiście nigdy nie trafiłem i nie upolowałem żadnej słonki (no i dobrze), ale to były najprzyjemniejsze polowania w jakich kiedykolwiek brałem udział.
Na szczęście – chociaż w kołach na pewno nie brakuje ludzi podobnych do mnie – są też i prawdziwi myśliwi, którzy, czując to samo, potrafią także realizować plany łowieckie.
Niekiedy wydaje mi się, że w mój związek z myślistwem przypomina trochę sytuację mężczyzny, który rozwiódł się ze swoją żoną tylko po to, aby przekonać się, że nadal ją kocha.



 Bircza, dnia 19.02.2016 Wiesław Hop

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz