sobota, 3 października 2015

Moja powieść "Wbrew woli" -  bestsellerem



Jakiś czas temu moja powieść obyczajowa "Wbrew woli", po półtorarocznym pobycie na rynku, głównie w sklepach internetowych, bez żadnej reklamy, na stronie
 http://ksiazki.okazje.info.pl/ksiazka/k/wbrew-woli.html    została oznaczona, jako bestseller, a to chyba coś znaczy.

Dzisiaj zamieszczam kolejny fragment tej powieści. Może komus przypadnie do gustu i zechce przeczytać całość.
 ................
Po tych słowach w głośnikach na pół minuty zapadała niepokojąca cisza, a później do wszystkich pokoi, wzbudzając dreszcz podniecenia, wdzierał się ochrypły, zmęczony miłością głos tajemniczej piosenkarki:

„Zejdź ze mnie, bo mi duszno, tak gorąco mi jest.
Całą noc mnie kochałeś, wymęczyłeś mnie fest.

Siedem razy to mało... Dam ci przez całą noc.
Ale teraz nie mogę, bo straciłam swą moc.

A on podniósł się łagodnie i naciągnął spodnie.
Ona leżała rozmarzona i cichutko szeptała my tak:

Zejdź ze mnie, bo mi duszno...”

Piosenka ta, swoją zapowiedzią nieziemskiej, tajemniczej i rozpustnej rozkoszy, przyprawiała o drżenie serc i wypieki na twarzach, nie mających jeszcze zielonego pojęcia czym jest prawdziwa miłość i seks, niewinnych małolatów. Podobała się także tym, którzy przeżyli już swoje pierwsze doświadczenia miłosne. Zdążyli się już zakochać i nie czekając na ślub, skonsumować swoją miłość.
Na strychu internatu, pośród setek zakurzonych starych gratów: zużytych krzeseł, stołów i rozpadających się półek na książki, leżało dwa, złączone ze sobą i przykryte kocem materace, doskonale nadające się na miejsce wieczornych miłosnych schadzek. Nie wiadomo, skąd się tam wzięły, ale przysłonięte szerokim kominem tworzyły wygodne legowisko, wspaniale zastępujące małżeńskie łoże.
Patrycja, która była jeszcze wtedy, w tych sprawach, zupełnie zielona i niewinna, znała, co najmniej, dwie dziewczyny, które przekradały się tam ze swoimi, zaopatrzonymi w prezerwatywy, chłopakami, aby potajemnie uprawiać niezobowiązujący seks.
Pamiętała również dwóch chłopców z trzeciej klasy, którym po powrocie z wakacji odbiła palma. Zamiast chodzić na lekcje i uczyć się, wagarowali. Całymi dniami leżeli na łóżkach, pili piwo, grali na gitarach i śpiewali piosenki o tęsknocie, wolności i miłości. A po dwóch miesiącach takiego beztroskiego życia zostali wyrzuceni ze szkoły i z internatu. Wtedy, w żaden sposób, nie potrafiła ich zrozumieć, bo nie mieściło je się w głowie, że można tak beznadziejnie głupio i niefrasobliwie lekceważyć swoją przyszłość.
Jak przez mgłę, przypomniała sobie również Agnieszkę, dziewczynę przyłapaną w łóżku z chłopakiem z miasta. Wpuszczała go do pokoju, pomimo, że wszyscy ją ostrzegali, że tak się to musi skończyć. Ale nie mogła przestać, bo ciążyło nad nią jakieś fatum, którego nie potrafiła lub nie chciała przezwyciężyć.

Dzisiaj, po wielu latach, Patrycja znalazła się w podobnej sytuacji. Dlatego przypomniała sobie tamte dawne historie z lat młodzieńczych; koleżanki i kolegów, którzy wtedy stali poza zasięgiem jej bardzo racjonalnego, jak na młodą dziewczynę, rozumowania. Wyglądało na to, że teraz ona cofnęła się w rozwoju i wróciła do ich poziomu z tamtych lat. Może dlatego, że w młodości była za mądra, za poważna; nie wyszumiała się i teraz odbija jej się to czkawką.
Diabelskie koło młyńskie zatoczyło krąg i z ironicznym zgrzytem starych zębów, starło na proch moralne zasady, którymi się do tej pory kierowała. I pomimo oporów i wewnętrznej walki, tak jak jej babcia Irlandka, była gotowa – chociaż sobie tego jeszcze dostatecznie jasno nie uświadomiła – rzucić wszystko, co jej się do tej poru udało zbudować i osiągnąć, i pójść za mężczyzną ofiarującym jej nową miłość. Z tą tylko różnicą, że babcia Agata, gdy porzucała swojego gruboskórnego, niemieckiego męża dla młodego, przystojnego inżyniera, była bezdzietną, spragnioną miłości i przygód młodą kobietą. Patrycja natomiast dawno przekroczyła czterdziestkę. Przeżyła z mężem wiele lat. Razem wychowali córkę i wybudowali dom. Więc, do tej pory, była święcie przekonana, że spełniła się jako kobieta i prawdziwe życie ma już poza sobą. Zanim doktor Stachura poczuł w nozdrzach jej kobiecy zapach, został nim oczarowany i stracił dla niej głowę, dałaby sobie rękę odciąć, że dożyje starości u boku Andrzeja.
Teraz nie była już tego taka pewna. Oszołomiona, przytłoczona ostatnimi wydarzeniami nie mogła się zdecydować; nie wiedziała, co powinna zrobić, gdyż każde rozwiązanie niosło ze sobą przykre konsekwencje.
Gdyby nie mieli córki sytuacja byłaby o wiele prostsza. Po prostu powiedziałaby do Andrzeja: „Wybacz, że nie owijam w bawełnę. Kochałam cię, ale to co między nami było, dawno się już wypaliło! Nie ma sensu ciągnąć tego dłużej!”. Ale jak bezboleśnie powiedzieć o tym Joli? Jak spojrzeć jej w oczy, gdy dowie się, że matka nie jest taką świętoszką, za jako przez całe życie chciała uchodzić i pierwsza złamała zasady, które próbowała wpajać córce? „Mama się zakochała i straciła głowę” – pomyśli. Albo dosadniej: „Dopadło ją klimakterium i na starość odbiła babie palma!”
A co będzie, gdy doktorowi się odmieni i porzuci ją dla jakiejś o połowę młodszej i o dwadzieścia kilo atrakcyjniejszej oddziałowej piękności?
..................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz