Moja powieść "Wbrew woli" - bestsellerem
Jakiś czas temu moja powieść obyczajowa "Wbrew woli", po półtorarocznym pobycie na rynku, głównie w sklepach internetowych, bez żadnej reklamy, na stronie
http://ksiazki.okazje.info.pl/ksiazka/k/wbrew-woli.html została oznaczona, jako bestseller, a to chyba coś znaczy.
Dzisiaj zamieszczam kolejny fragment tej powieści. Może komus przypadnie do gustu i zechce przeczytać całość.
................
Po tych słowach w głośnikach na pół minuty zapadała niepokojąca
cisza, a później do wszystkich pokoi, wzbudzając dreszcz
podniecenia, wdzierał się ochrypły, zmęczony miłością głos
tajemniczej piosenkarki:
„Zejdź ze mnie, bo mi duszno, tak gorąco mi jest.
Całą noc mnie kochałeś, wymęczyłeś mnie fest.
Siedem razy to mało... Dam ci przez całą noc.
Ale teraz nie mogę, bo straciłam swą moc.
A on podniósł się łagodnie i naciągnął spodnie.
Ona leżała rozmarzona i cichutko szeptała my tak:
Zejdź ze mnie, bo mi duszno...”
Piosenka ta, swoją zapowiedzią nieziemskiej, tajemniczej i
rozpustnej rozkoszy, przyprawiała o drżenie serc i wypieki na
twarzach, nie mających jeszcze zielonego pojęcia czym jest
prawdziwa miłość i seks, niewinnych małolatów. Podobała się
także tym, którzy przeżyli już swoje pierwsze doświadczenia
miłosne. Zdążyli się już zakochać i nie czekając na ślub,
skonsumować swoją miłość.
Na strychu internatu, pośród setek zakurzonych starych gratów:
zużytych krzeseł, stołów i rozpadających się półek na
książki, leżało dwa, złączone ze sobą i przykryte kocem
materace, doskonale nadające się na miejsce wieczornych miłosnych
schadzek. Nie wiadomo, skąd się tam wzięły, ale przysłonięte
szerokim kominem tworzyły wygodne legowisko, wspaniale zastępujące
małżeńskie łoże.
Patrycja, która była jeszcze wtedy, w tych sprawach, zupełnie
zielona i niewinna, znała, co najmniej, dwie dziewczyny, które
przekradały się tam ze swoimi, zaopatrzonymi w prezerwatywy,
chłopakami, aby potajemnie uprawiać niezobowiązujący seks.
Pamiętała również dwóch chłopców z trzeciej klasy, którym po
powrocie z wakacji odbiła palma. Zamiast chodzić na lekcje i uczyć
się, wagarowali. Całymi dniami leżeli na łóżkach, pili piwo,
grali na gitarach i śpiewali piosenki o tęsknocie, wolności i
miłości. A po dwóch miesiącach takiego beztroskiego życia
zostali wyrzuceni ze szkoły i z internatu. Wtedy, w żaden sposób,
nie potrafiła ich zrozumieć, bo nie mieściło je się w głowie,
że można tak beznadziejnie głupio i niefrasobliwie lekceważyć
swoją przyszłość.
Jak przez mgłę, przypomniała sobie również Agnieszkę,
dziewczynę przyłapaną w łóżku z chłopakiem z miasta.
Wpuszczała go do pokoju, pomimo, że wszyscy ją ostrzegali, że tak
się to musi skończyć. Ale nie mogła przestać, bo ciążyło nad
nią jakieś fatum, którego nie potrafiła lub nie chciała
przezwyciężyć.
Dzisiaj, po wielu latach, Patrycja znalazła się w podobnej
sytuacji. Dlatego przypomniała sobie tamte dawne historie z lat
młodzieńczych; koleżanki i kolegów, którzy wtedy stali poza
zasięgiem jej bardzo racjonalnego, jak na młodą dziewczynę,
rozumowania. Wyglądało na to, że teraz ona cofnęła się w
rozwoju i wróciła do ich poziomu z tamtych lat. Może dlatego, że
w młodości była za mądra, za poważna; nie wyszumiała się i
teraz odbija jej się to czkawką.
Diabelskie koło młyńskie zatoczyło krąg i z ironicznym zgrzytem
starych zębów, starło na proch moralne zasady, którymi się do
tej pory kierowała. I pomimo oporów i wewnętrznej walki, tak jak
jej babcia Irlandka, była gotowa – chociaż sobie tego jeszcze
dostatecznie jasno nie uświadomiła – rzucić wszystko, co jej się
do tej poru udało zbudować i osiągnąć, i pójść za mężczyzną
ofiarującym jej nową miłość. Z tą tylko różnicą, że babcia
Agata, gdy porzucała swojego gruboskórnego, niemieckiego męża dla
młodego, przystojnego inżyniera, była bezdzietną, spragnioną
miłości i przygód młodą kobietą. Patrycja natomiast dawno
przekroczyła czterdziestkę. Przeżyła z mężem wiele lat. Razem
wychowali córkę i wybudowali dom. Więc, do tej pory, była święcie
przekonana, że spełniła się jako kobieta i prawdziwe życie ma
już poza sobą. Zanim doktor Stachura poczuł w nozdrzach jej
kobiecy zapach, został nim oczarowany i stracił dla niej głowę,
dałaby sobie rękę odciąć, że dożyje starości u boku Andrzeja.
Teraz nie była już tego taka pewna. Oszołomiona, przytłoczona
ostatnimi wydarzeniami nie mogła się zdecydować; nie wiedziała,
co powinna zrobić, gdyż każde rozwiązanie niosło ze sobą
przykre konsekwencje.
Gdyby nie mieli córki sytuacja byłaby o wiele prostsza. Po prostu
powiedziałaby do Andrzeja: „Wybacz, że nie owijam w bawełnę.
Kochałam cię, ale to co między nami było, dawno się już
wypaliło! Nie ma sensu ciągnąć tego dłużej!”. Ale jak
bezboleśnie powiedzieć o tym Joli? Jak spojrzeć jej w oczy, gdy
dowie się, że matka nie jest taką świętoszką, za jako przez
całe życie chciała uchodzić i pierwsza złamała zasady, które
próbowała wpajać córce? „Mama się zakochała i straciła głowę” – pomyśli. Albo
dosadniej: „Dopadło ją klimakterium i na starość odbiła babie
palma!”
A co będzie, gdy doktorowi się odmieni i porzuci ją dla jakiejś o
połowę młodszej i o dwadzieścia kilo atrakcyjniejszej oddziałowej
piękności?
..................
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz