środa, 2 września 2015

Mógłbym pisać o polityce, ale po co? Wystarczy, że Pani Premier jeździ po kraju i trwoni czas i publiczne pieniądze na tak zwane "wyjazdowe posiedzenia rządu", a wszystko po to, aby nam zamącić w głowach przed zbliżającymi się wyborami do tego stopnia, żebyśmy wszyscy kompletnie stracili instynkt samozachowawczy i w najbliższych wyborach popełnili zbiorowe harakiri, pozostawiając przy władzy jej ekipę na kolejne cztery lata.
Zatem, gdy wszystko jest wiadome, a szczególnie to. że w tym dobrostanie centralnych, a także i lokalnych władz, które  nikogo i niczego się nie boją - także sławetnego Wyborcy - któremu, raz na cztery lata, potrafią zrobić sieczkę z mózgu, proponuje lekturę mojego artykuliku "W krainie Hemingwaya". Tytuł może jest trochę przekorny, bo nigdy nie byłem w Ameryce, ani w Afryce,


a krainę tą znalazłem niedaleko - w okolicy Arłamowa, nad Wiarem. Pomimo to mam nadzieję, że tym którzy zechcą go przeczytać, dostarczy odrobinę wytchnienia.

       W krainie Hemingwaya

Niektórzy myślą, że aby odpocząć, zobaczyć coś pięknego i przeżyć jakąś przygodę trzeba koniecznie wyłożyć sporą kasę i pojechać lub polecieć gdzieś daleko; najlepiej do jakiegoś egzotycznego kraju, gdyż tylko tam można oderwać się od naszej szarej, codziennej, kryzysowej rzeczywistości.
Ale to nieprawda, bo i u nas są miejsca niesamowicie piękne, godne polecenia – prawdziwe cuda natury oraz przesiąknięte naszą polską historią wytwory ludzkiego geniuszu. Trzeba tylko znaleźć chwilę czasu i uważnie rozejrzeć się dookoła siebie.
Przekonałem się o tym już wiele razy, wędrując po najbliższej okolicy.
Ubiegłego roku, pod koniec sierpnia, gdy kończył się sezon na pstrąga potokowego, wybrałem się po południu z wędką na Wiar w okolicę Trójcy. Do powiatu w Ustrzykach Dolnych stąd daleko, dużo bliżej do Arłamowa, ale do Birczy czy Rybotycz w powiecie przemyskim zaledwie dobry rzut beretem.
Łowię przeważnie na sztuczną muchę, ale – muszę się przyznać – że wędka służy mi bardziej jako pretekst do wychodzenia z domu, w plener, niż jako narzędzie do pozyskiwania ryb.
Tym razem było podobnie, tym bardziej, że w wyprawie towarzyszyła mi żona, Małgosia. Mieliśmy zamiar, przy okazji, zebrać także trochę, dojrzewających o tej porze, orzechów laskowych.
Leszczyna rośnie tutaj wszędzie, a wzdłuż koryta rzeki, gdzie ma zawsze dostatek wody, jest szczególnie dorodna i niemal każdego roku owocuje niezwykle obficie.
Bardzo lubię w gorące letnie dni - gdy temperatura powietrza, w cieniu, przekracza trzydzieści stopni – siedzieć w chłodzie na kamieniach, nad szemrzącą tajemniczo, bystrą wodą i tłuc orzechy, które smakują mi najbardziej pod koniec sierpnia. A w pobliżu nie ma żywego ducha, tylko dzika przyroda – huczy las i zamienione w stepy, porośnięte wysoką na człowieka i trudną do przebycia trawą, nadrzeczne łąki.
Sama rzeka, jak zwykle o tej porze roku, była wąska i płytka, ale jej koryto szerokie z piaszczystymi plażami i wypłukanymi ze skał, pięknymi okazami brązowego i jasnego piaskowca, które od wieków był wykorzystywane w okolicy do celów budowlanych. I towarzyszyła nam świadomość, że jesteśmy w prawdziwie dziewiczym terenie, gdzie można jeszcze zobaczyć naturę w jej prawie naturalnym wyglądzie. Że możemy iść, w jedną czy drugą stronę, przez kilka godzin nigdzie nie napotykając człowieka.
Stan wody był niski, ale znalazłem kilka głębszych miejsc. Porzucałem trochę i udało mi się złowić dwa niezbyt durze pstrągi tęczowe, które najprawdopodobniej uciekły do Wiaru ze stawów w Posadzie Rybotyckiej oraz jednego bardzo pięknego i tłustego pstrąga potokowego o wymiarze blisko czterdziestu centymetrów, którego zabrałem na kolację do domu.
Idąc powoli w górę rzeki i zrywając ze zwisających nad wodą leszczyn brązowe wyłuszczaki zapomnieliśmy o uciekającym szybko czasie. Słońce skryło się za górami i nadchodził wieczór. Gdy usiedliśmy na kamieniach, aby chwilę odsapnąć przed drogą powrotną, z lasu po przeciwnej stronie rzeki zeszło do wodopoju, liczące dziesięć sztuk, stado dorodnych łań. Zwierzęta baraszkowały w rzece i w pobliskich szuwarach, nie zwracając na nas uwagi, bo byliśmy po drugiej stronie koryta, przysłonięci krzakiem leszczyny. Mogliśmy więc napatrzeć się na nie do syta.
Nieco dalej od tego miejsca przebiegł nam drogę olbrzymi, rogaty jeleń, a chwilę później, gdy nad Wiar opuściła się pierwsza, przedwieczorna szarówka, niemal stratował nas stary, włochaty odyniec, który tak jak inne zwierzęta przyszedł się napić wody, przed udaniem się na nocny żer.
Później, wracając już samochodem, drogą w kierunku Łodzinki Górnej, widzieliśmy jeszcze kilka niewielkich stad jeleni i saren pasących się spokojnie w ciemności na wykoszonych, nadrzecznych łąkach.
Z popołudniowej wyprawy nad Wiar przywieźliśmy do domu w Birczy dorodnego pstrąga, plecak orzechów i okraszone odrobiną adrenaliny, piękne wspomnienia. I czuliśmy się tak, jakbyśmy na chwilę znaleźli się w przedwojennym świecie Hemingwaya, który opisywał w swoich afrykańskich opowiadaniach, w czasach, gdy Afryka była jeszcze budzącym podziw i grozę dzikim światem.
Cieszyliśmy się tym bardziej, że znaleźliśmy taki świat – prawdziwy raj dla miłośników dzikiej, nieokiełznanej przyrody, nie wyjeżdżając nigdzie, blisko domu.

Wiesław Hop

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz