Zatem, gdy wszystko jest wiadome, a szczególnie to. że w tym dobrostanie centralnych, a także i lokalnych władz, które nikogo i niczego się nie boją - także sławetnego Wyborcy - któremu, raz na cztery lata, potrafią zrobić sieczkę z mózgu, proponuje lekturę mojego artykuliku "W krainie Hemingwaya". Tytuł może jest trochę przekorny, bo nigdy nie byłem w Ameryce, ani w Afryce,
W krainie Hemingwaya
Niektórzy myślą, że aby odpocząć, zobaczyć coś pięknego i
przeżyć jakąś przygodę trzeba koniecznie wyłożyć sporą kasę
i pojechać lub polecieć gdzieś daleko; najlepiej do jakiegoś
egzotycznego kraju, gdyż tylko tam można oderwać się od naszej
szarej, codziennej, kryzysowej rzeczywistości.
Ale to nieprawda, bo i u nas są miejsca niesamowicie piękne, godne
polecenia – prawdziwe cuda natury oraz przesiąknięte naszą
polską historią wytwory ludzkiego geniuszu. Trzeba tylko znaleźć
chwilę czasu i uważnie rozejrzeć się dookoła siebie.
Przekonałem się o tym już wiele razy, wędrując po najbliższej
okolicy.
Ubiegłego roku, pod koniec sierpnia, gdy kończył się sezon na
pstrąga potokowego, wybrałem się po południu z wędką na Wiar w
okolicę Trójcy. Do powiatu w Ustrzykach Dolnych stąd daleko, dużo
bliżej do Arłamowa, ale do Birczy czy Rybotycz w powiecie
przemyskim zaledwie dobry rzut beretem.
Łowię przeważnie na sztuczną muchę, ale – muszę się przyznać
– że wędka służy mi bardziej jako pretekst do wychodzenia z
domu, w plener, niż jako narzędzie do pozyskiwania ryb.
Tym razem było podobnie, tym bardziej, że w wyprawie towarzyszyła
mi żona, Małgosia. Mieliśmy zamiar, przy okazji, zebrać także
trochę, dojrzewających o tej porze, orzechów laskowych.
Leszczyna rośnie tutaj wszędzie, a wzdłuż koryta rzeki, gdzie ma
zawsze dostatek wody, jest szczególnie dorodna i niemal każdego
roku owocuje niezwykle obficie.
Bardzo lubię w gorące letnie dni - gdy temperatura powietrza, w
cieniu, przekracza trzydzieści stopni – siedzieć w chłodzie na
kamieniach, nad szemrzącą tajemniczo, bystrą wodą i tłuc
orzechy, które smakują mi najbardziej pod koniec sierpnia. A w
pobliżu nie ma żywego ducha, tylko dzika przyroda – huczy las i
zamienione w stepy, porośnięte wysoką na człowieka i trudną do
przebycia trawą, nadrzeczne łąki.
Sama rzeka, jak zwykle o tej porze roku, była wąska i płytka, ale
jej koryto szerokie z piaszczystymi plażami i wypłukanymi ze skał,
pięknymi okazami brązowego i jasnego piaskowca, które od wieków
był wykorzystywane w okolicy do celów budowlanych. I towarzyszyła
nam świadomość, że jesteśmy w prawdziwie dziewiczym terenie,
gdzie można jeszcze zobaczyć naturę w jej prawie naturalnym
wyglądzie. Że możemy iść, w jedną czy drugą stronę, przez
kilka godzin nigdzie nie napotykając człowieka.
Stan wody był niski, ale znalazłem kilka głębszych miejsc.
Porzucałem trochę i udało mi się złowić dwa niezbyt durze
pstrągi tęczowe, które najprawdopodobniej uciekły do Wiaru ze
stawów w Posadzie Rybotyckiej oraz jednego bardzo pięknego i
tłustego pstrąga potokowego o wymiarze blisko czterdziestu
centymetrów, którego zabrałem na kolację do domu.
Idąc powoli w górę rzeki i zrywając ze zwisających nad wodą
leszczyn brązowe wyłuszczaki zapomnieliśmy o uciekającym szybko
czasie. Słońce skryło się za górami i nadchodził wieczór. Gdy
usiedliśmy na kamieniach, aby chwilę odsapnąć przed drogą
powrotną, z lasu po przeciwnej stronie rzeki zeszło do wodopoju,
liczące dziesięć sztuk, stado dorodnych łań. Zwierzęta
baraszkowały w rzece i w pobliskich szuwarach, nie zwracając na nas
uwagi, bo byliśmy po drugiej stronie koryta, przysłonięci krzakiem
leszczyny. Mogliśmy więc napatrzeć się na nie do syta.
Nieco dalej od tego miejsca przebiegł nam drogę olbrzymi, rogaty
jeleń, a chwilę później, gdy nad Wiar opuściła się pierwsza,
przedwieczorna szarówka, niemal stratował nas stary, włochaty
odyniec, który tak jak inne zwierzęta przyszedł się napić wody,
przed udaniem się na nocny żer.
Później, wracając już samochodem, drogą w kierunku Łodzinki
Górnej, widzieliśmy jeszcze kilka niewielkich stad jeleni i saren
pasących się spokojnie w ciemności na wykoszonych, nadrzecznych
łąkach.
Z popołudniowej wyprawy nad Wiar przywieźliśmy do domu w Birczy
dorodnego pstrąga, plecak orzechów i okraszone odrobiną
adrenaliny, piękne wspomnienia. I czuliśmy się tak, jakbyśmy na
chwilę znaleźli się w przedwojennym świecie Hemingwaya, który
opisywał w swoich afrykańskich opowiadaniach, w czasach, gdy Afryka
była jeszcze budzącym podziw i grozę dzikim światem.
Cieszyliśmy się tym bardziej, że znaleźliśmy taki świat –
prawdziwy raj dla miłośników dzikiej, nieokiełznanej przyrody,
nie wyjeżdżając nigdzie, blisko domu.
Wiesław Hop
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz