W pułapce życia
Na sali rozpraw nie było publiczności. Tylko sędzia, dwóch
ławników, pełnomocnik rządu Rzeczypospolitej Polskiej –
wytrawny prawnik i Stanisław Wrzos, ponad osiemdziesięcioletni,
czerstwy starzec, który sam reprezentował swoje interesy, gdyż nie
stać go było na adwokata. No i młodziutka, długonoga, piękna
sekretarka, w rodzaju tych miłych, zawsze uśmiechniętych,
seksownych dziewczyn w minispódniczkach, które codziennie
spacerują, z filiżankami do kawy w rękach, po korytarzach każdego
sądu.
Na zewnątrz, jak zwykle pod koniec lipca, było gorąco niczym w
piekle. Ciężkie, ołowiane, brudne powietrze zawisło nisko nad
miastem, tak że można je było kroić nożem. Ale w klimatyzowanej
sali panował przyjemny chłód. Pomimo to, sędzia otarł pot z
czoła, znudzonym wzrokiem spojrzał na strony sporu i powiedział:
- Rozprawa cywilna z powództwa Stanisława Wrzosa przeciwko Rządowi
Rzeczypospolitej Polskiej o przywrócenie niesłusznie odebranych –
Uchwała Sejmu z roku 1995 o tak zwanych utrwalaczach władzy ludowej
- praw kombatanckich.
Sędzia był młodym człowiekiem przed trzydziestką, wiec siłą
rzeczy niewiele wiedział na temat tamtych, wojennych, dawnych
czasów. Czuł, że brakuje mu życiowego doświadczenia, ale
wiedział, że jakoś będzie musiał poradzić sobie z tą
nietypową sprawą. Starannie odrobił zadanie domowe. Dokładnie
zapoznał się z aktami, które leżały przed nim na masywnym,
dębowym stole. Były one jednak zbyt skromne, zbyt powierzchowne,
aby na ich podstawie mógł, już na tym etapie postępowania,
wyrobić sobie jakiś pogląd w tym sporze.
- Udzielam głosu panu Stanisławowi! – powiedział.
Wrzos podniósł się z krzesła. Spojrzał na sędziego, na
starszych od niego ławników i pełnomocnika rządu oraz na uroczą,
długonogą sekretarkę, która na chwilę przerwała stukanie w
klawisze komputera.
Dziewczyna była piękna,
przypominała mu jego własną młodość; ubrana w pastelowy
kostium, w tym męskim towarzystwie wyglądała fascynująco, jak
pojedynczy promyk słońca wdzierający się rano, przez szparę w
zasłonie, do mrocznej sypialni.
Wrzos chrząknął, odczekał, aż wmontowany w klatkę piersiową,
codziennie ratujący mu życie, rozrusznik serca uspokoi jego
przyśpieszony rytm, i rzekł:
- Wysoki Sądzie! Aby zrozumieć moje racje i wydać sprawiedliwy
wyrok, musi Sąd wysłuchać relacji z całego mojego życia! Tylko
wtedy będzie Sąd mógł ocenić jakim jestem człowiekiem, z kim
walczyłem i czy – w tamtych ciężkich latach, gdy, nadstawiając
karku, zwalczałem rebelię na wschodnich kresach Polski –
zasłużyłem sobie na tytuł kombatanta i tych parę groszy dodatku
do emerytury, czy byłem tylko utrwalaczem władzy ludowej, któremu,
prócz wzgardy i potępienia, nic się nie należy.
Będąc góralem spod Żywca przypominał twardą skałę. Nigdy się
nie poddawał. Nie można go było skruszyć, ani złamać, ani
przekonać do czegoś, co jego zdaniem nie było warte funta kłaków.
Ale nad jego głową przetoczyło się wiele burz. Życie nauczyło
go pokory i teraz, mając na ramieniu już dziewiąty krzyżyk, nie
wpadał w szał radości, gdy rano budziło go piękne słońce, bo z
doświadczenia wiedział, że nawet przy takiej pogodzie, na całym
świecie, a szczególnie w jego ukochanej ojczyźnie, w Polsce, może
Bogu ducha winnemu człowiekowi, prosto z nieba, spaść cegła na
głowę i pozbawić go wszystkiego, co ma: dobrego imienia, godności,
majątku, a nawet – co paradoksalnie jest najmniej bolesne, chociaż
najcenniejsze – samego życia. Może także, w każdej chwili, z
łańcucha zerwać się wściekły pies sąsiada, aby w najmniej
spodziewanym momencie capnąć go za nogę i zarazić śmiertelną
chorobą.
Ale przy tej swojej mądrości, wynikającej z przeżytych lat,
Stanisław był także naiwny, prostoduszny jak dziecko, bo wbrew
wszystkiemu, co widział i czego doświadczył na własnej skórze,
na przekór wszelkiej logice, nadal zachował wiarę w człowieka, i
w ludzką, a nie tylko boską sprawiedliwość. Sprawiedliwość,
która wszystkich – bogatych i biednych, mądrych i głupich, ludzi
uczciwych i zbrodniarzy równa na głębokości dwóch metrów pod
ziemią.
Stanisław Wrzos żył długo. Powoli zbliżał się do
dziewięćdziesiątki. Pamiętał dobrze tamte czasy. Osobiście
doświadczył sprawiedliwości niemieckiej i banderowskiej, a także
– niemniej brutalnej i nieludzkiej – komunistycznej
sprawiedliwości sowieckiej, która, za zgodą Zachodu, została
narzucona Polsce siłą i obowiązywała przez wiele lat, której i
on z racji tego, że był milicjantem w socjalistycznym, „bratnim”
państwie, w pewnym sensie służył.
Mając za sobą wielkie doświadczenie, wiedział, że - tak jak inni
skrzywdzeni tą uchwałą obrońcy polskiego południowo-wschodniego
pogranicza – dla świętego spokoju, powinien machnąć na to ręką,
ale nie mógł tego zrobić. Pomimo wielu upokorzeń, których nie
szczędziło mu życie - lat spędzonych w kryminale, utraty zdrowia
i majątku - nadal naiwnie wierzył, że istnieje jakaś ludzka,
uniwersalna sprawiedliwość. Trzeba tylko ją znaleźć, i tak jak
wszystko na tym świecie, własnymi pazurami, wyszarpać, wydrzeć ze
szczeliny, w której się schowała.
I nie chodziło mu o tych parę groszy dodatku do emerytury, których
go pozbawiono, tylko o coś więcej... O coś czego nie da się tak
po prostu przekuć na mamonę, na pieniądze.
Sędzia spojrzał na staruszka, który pomimo podeszłego wieku
trzymał się prosto, był jeszcze krzepkim mężczyzną i -
najwidoczniej – zachował także trzeźwość umysłu.
- Proszę mówić! – skinął głową na znak dobrej woli i
przyzwolenia. Nie miał jednak ochoty nudzić się, tracić czasu i
słuchać dupereli bez znaczenia. Gdyby Wrzos zbytnio odbiegał od
tematu, mówił o rzeczach mało ważnych, był zdecydowany przywołać
go do porządku.
Nie musiał jednak tego robić, bo Wrzos okazał się dobrym mówcą.
Trzymał się faktów, a opowiadał tak barwnie, że wszyscy – nie
wyłączając pełnomocnika rządu i uroczej sekretarki - zapomnieli
o uciekających godzinach. Poczuli się tak, jakby w zaciszach
własnych gabinetów, przy filiżance gorącej kawy lub lampce
koniaku, czytali świetną powieść sensacyjną. Opartą na faktach,
fabularyzowaną opowieść o prawdziwym życiu człowieka, przy
którym bledną przygody amerykańskiego amanta filmowego Jamesa
Bonda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz