sobota, 25 lipca 2015

Na co choruje współczesna polska literatura


Jakiś czas temu, przeglądając dzieła Josepha Conrada w przemyskiej bibliotece, trafiłem na jego niedokończona powieść „Siostry”. Fragment jest piękny i jak żadna inna z jego powieści, przepojony polską, słowiańską duszą i opisami terenów rodzinnych wielkiego pisarza. Nie o to jednak chodzi.
W posłowiu do książki, zatytułowanym „Wyspa na polskiej zatoce”, które napisał Kazimierz Wyka, możemy przeczytać: „Istnieje schorzenie, które może zdeformować całkowicie historię literatury. Jego imię: specjalizacja. Mickiewiczolog nie napisze o Żeromskim, conradysta nie śmie mieć zdania o Słowackim, mediewista nie wychyli się poza datę odkrycia Ameryki przez Kolumba. I same te dziwne terminy: conradysta – afrykanista, szekspirolog – bakteriolog.”
Myślę, że w dzisiejszej literaturze taką chorobą – Wyka porównuje specjalizację do reumatyzmu, który co prawda nie jest śmiertelny, ale z wiekiem pacjenta staje się coraz bardziej dokuczliwy – jest reklama. Powoduje ona, że do księgarni, bibliotek i czytelnika trafiają często nie dzieła najwybitniejsze, albo przynajmniej wartościowe, ale te na które ktoś wyłożył pieniądze, aby je zareklamować i zbić na tym jeszcze większą forsę, a przy okazji wpoić ludziom jakieś nowe, modne, „jedynie słuszne” poglądy i idee. Nowy styl życia i patrzenia na świat..
W warunkach polskich, w ostatnich dziesięcioleciach, staje się to szczególnie drastyczne i choroba dla polskiej literatury, a w konsekwencji i dla naszej kultury może okazać się śmiertelna. Często wydawana, lansowane i nagradzane są książki (podobnie jak i filmy) mierne, które z tradycjami polskiej literatury, polskim etosem i duchem narodowym nie mają nic wspólnego. Więcej – wydaje się, że ich głównym zadaniem jest obrzydzenie nam Polski i polskości, wpojenie przeświadczenia - jacy to jesteśmy mali, podli i, co najmniej, współodpowiedzialni za holokaust i za wszelkie zło, które wydarzyło się za sprawą niemieckiego faszyzmu i rosyjskiego komunizmu w okresie ostatniego stulecia.
Nic więc dziwnego, że czytelnictwo drastycznie spada. Bo skoro ktoś, tak jak ja, nie pierwszy już raz, idzie do księgarni, kupuje kolejną - wyróżnioną nagrodą literacką i okrzykniętą bestsellerem – książkę; siada z nią przy kominku, mając nadzieję, że czeka go uczta duchowa albo przynajmniej dobra rozrywka, a tu klops: Szybko doznaje rozczarowania. Czuje, że książka jest marna, w dodatku autor – często pomimo niewątpliwych umiejętności posługiwania się piórem – próbuje wciskać nam kit. 
Wydaje się wiec, że taka literatura, która przestaje być "Sumieniem Narodu" (i tworzący ją pisarze), traci rację bytu, gdyż sprowadza się ja do roli prostytutki, która za pieniądze zrobi wszystko!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz