Na
co choruje współczesna polska literatura
Jakiś
czas temu, przeglądając dzieła Josepha Conrada w przemyskiej
bibliotece, trafiłem na jego niedokończona powieść „Siostry”.
Fragment jest piękny i jak żadna inna z jego powieści, przepojony
polską, słowiańską duszą i opisami terenów rodzinnych wielkiego
pisarza. Nie o to jednak chodzi.
W
posłowiu do książki, zatytułowanym „Wyspa na polskiej zatoce”,
które napisał Kazimierz Wyka, możemy przeczytać: „Istnieje
schorzenie, które może zdeformować całkowicie historię
literatury. Jego imię: specjalizacja. Mickiewiczolog nie napisze o
Żeromskim, conradysta nie śmie mieć zdania o Słowackim,
mediewista nie wychyli się poza datę odkrycia Ameryki przez
Kolumba. I same te dziwne terminy: conradysta – afrykanista,
szekspirolog – bakteriolog.”
Myślę,
że w dzisiejszej literaturze taką chorobą – Wyka porównuje
specjalizację do reumatyzmu, który co prawda nie jest śmiertelny,
ale z wiekiem pacjenta staje się coraz bardziej dokuczliwy – jest
reklama. Powoduje ona, że do księgarni, bibliotek i czytelnika
trafiają często nie dzieła najwybitniejsze, albo przynajmniej
wartościowe, ale te na które ktoś wyłożył pieniądze, aby je
zareklamować i zbić na tym jeszcze większą forsę, a przy okazji
wpoić ludziom jakieś nowe, modne, „jedynie słuszne” poglądy i
idee. Nowy styl życia i patrzenia na świat..
W
warunkach polskich, w ostatnich dziesięcioleciach, staje się to
szczególnie drastyczne i choroba dla polskiej literatury, a w
konsekwencji i dla naszej kultury może okazać się śmiertelna.
Często wydawana, lansowane i nagradzane są książki (podobnie jak
i filmy) mierne, które z tradycjami polskiej literatury, polskim
etosem i duchem narodowym nie mają nic wspólnego. Więcej –
wydaje się, że ich głównym zadaniem jest obrzydzenie nam Polski i
polskości, wpojenie przeświadczenia - jacy to jesteśmy mali, podli
i, co najmniej, współodpowiedzialni za holokaust i za wszelkie zło,
które wydarzyło się za sprawą niemieckiego faszyzmu i rosyjskiego
komunizmu w okresie ostatniego stulecia.
Nic
więc dziwnego, że czytelnictwo drastycznie spada. Bo skoro ktoś,
tak jak ja, nie pierwszy już raz, idzie do księgarni, kupuje
kolejną - wyróżnioną nagrodą literacką i okrzykniętą
bestsellerem – książkę; siada z nią przy kominku, mając
nadzieję, że czeka go uczta duchowa albo przynajmniej dobra
rozrywka, a tu klops: Szybko doznaje rozczarowania. Czuje, że
książka jest marna, w dodatku autor – często pomimo
niewątpliwych umiejętności posługiwania się piórem – próbuje
wciskać nam kit.
Wydaje się wiec, że taka literatura, która przestaje być "Sumieniem Narodu" (i tworzący ją pisarze), traci rację bytu, gdyż sprowadza się ja do roli prostytutki, która za pieniądze zrobi wszystko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz