piątek, 1 grudnia 2023

 

Opowiadanie z serii "Historie prawdziwe". Zapraszam do lektury.


UFO  na „polowaniu”

 

Powszechnie wiadomo, że w dzisiejszym świecie – gdy człowiek nie musi już sam zdobywać pożywienia, żeby mieć co włożyć do garnka, bo wszystko można kupić w sklepach – dla wielu ludzi myślistwo to głównie hobby, kontakt z naturą, zainteresowanie i sposób spędzania wolnego czasu, a nawet życia... To działania na rzecz ochrony środowiska i przede wszystkim dreszczyk emocji. Adrenalina związana z polowaniem na dziką zwierzynę, niesamowite, czasami wręcz mrożące krew w żyłach przygody, które można wspominać przez całe życie.

Opowiem Wam dzisiaj historię, która przydarzyła się mojemu koledze myśliwemu, który chce zachować anonimowość. Dlatego, powiedzmy, że ma na imię Andrzej i mieszka na Pogórzu Przemyskim.  Do zdarzenia, które opiszę, doszło latem około roku 2008, w rejonie Lasów Birczańskich.

 

Andrzej to rolnik i myśliwy, i ma to szczęście, że należy do koła, które posiada tereny łowieckie w rejonie jego gospodarstwa. Dzięki temu nie musi tracić czasu, ani pieniędzy na dojazdy, a to wielkie udogodnienie. Żeby móc zarzucić broń na ramię i wyruszyć w knieję, wystarczy, że posiada ważne zezwolenia na odstrzał i zapisze się do książki ewidencji pobytów w łowisku...

W pewną sobotę przed wieczorem, gdy gorący lipiec wszedł już w drugą połowę i na otaczających wieś, słonecznych wzgórzach zaczynały dojrzewać ozime zboża, Andrzej wybrał się na dzika w rejon wzniesienia „Pod Sosnami”. Miał tam przylegający do lasu, spory kawałek pszenicy, a przy nim myśliwską ambonę. Dzień był prawdziwe letni, upalny. Przyjemnie było, czekając na dzika, posiedzieć w spokoju na ambonie, odpocząć w cieniu i chłodzie po całodziennej pracy. Posłuchać śpiewu ptaków, pszenicznego koncertu świerszczy, przetykanego odgłosami, wychodzących na podniebne łąki jeleni i saren oraz dobiegającego z oddali groźnego wycia wilków. Zatopić się w szumie, poruszanych niewyczuwalnym wiatrem, zapadających w mrok wysokich jodeł, gdzie budziły się do życia pasiaste borsuki i pohukujące tajemniczo, okrągłookie sowy. W takich chwilach wszystko jest tak, jak powinno być: cisza, kontakt z przyrodą, własne przemyślenia i oczekiwanie na coś, co ma się niebawem wydarzyć. Dusza się raduje i czas nie ma znaczenia.

Nadchodziła noc - dość ciemna i bardzo ciepła. Andrzej czekał cierpliwie. O dwudziestej trzeciej, gdy dziki jednak nie wyszły, zszedł z ambony, zarzucił sztucer na ramię i ruszył ścieżką w kierunku grzbietu wzniesienia. Kierował się ku przeciwnej stronie góry, gdzie w odległości około trzystu metrów miał drugie pole pszenicy i jeszcze jedną ambonę. Nie uszedł nawet pięćdziesięciu metrów, gdy zauważył, że zza porastającej szczyt góry ściany lasu wyłonił się i uniósł na niebo jasno oświetlony, okrągły statek powietrzny, który, płynąc nisko nad ziemią, kierował się w stronę Andrzeja. Zbliżył się do niego na odległość czterdziestu, do pięćdziesięciu metrów, zatrzymał się i zawisł w powietrzu nad głową przerażonego myśliwego. Nie był nieruchomy, obracał się powoli dookoła swej osi, wydając charakterystyczne brzęczenie, podobne do ciągłego dźwięk głoski uuu... Kształtem przypominał dwa złączone ze sobą dnami talerze o średnicy około czterech-pięciu metrów, które były wyposażone w wiele okrągłych, kolorowych świateł. Migały w kolorach żółtym, fioletowym i srebrnym. Świeciły tak mocno, że dookoła zrobiło się jasno, jak w dzień.

Andrzej stał ze strzelbą na ramieniu i ze strachu nie mógł się ruszyć. Pot ściekał mu po plecach. Miał wrażenie, że ktoś mu się przygląda. Trwało to około trzydziestu sekund. Dla Andrzeja to było jak wieczność. Nagle statek zakołysał się, zachybotał i powoli poleciał w kierunku Sanu i sąsiedniej wsi.

Andrzej natomiast pobiegł do domu i razem z teściem oraz innymi domownikami wyszedł na drogę, żeby obserwować przemieszczający się po niebie statek powietrzny. Widzieli, jak UFO, bo nie mogło to być nic innego, zatoczyło duże koło, jeszcze raz przeleciało nad wsią i skryło się za górą „Pod Sosnami” skąd przyleciało. Było jednak zbyt wysoko, żeby ktoś inny mógł się mu dokładniej przyjrzeć.

W niedzielę pod kościołem okazało się, że tamtej nocy także inni mieszkańcy, w tym brat Andrzeja, obserwowali ze swoich posesji przelatujący nad wsią świecący spodek.

Dużo jak na jednego człowieka, ale to nie koniec „myśliwsko-kosmicznych” przygód Andrzeja związanych z „polowaniem” na statki pozaziemskie. Rok później, również w lipcu, ponownie wybrał się na dzika w rejon góry „Pod Sosnami”. Tym razem siedział na ambonie przy drugim poletku, obserwując lochę z małymi, która baraszkowała w pszenicy, a później przeszła do starego sadu nad potokiem. Żaden dzik nadający się do odstrzału się jednak nie pojawił.

Gdy zrobiło się późno, myśliwy, znudzony czekaniem, zszedł z ambony i ruszył grzbietem wzniesienia w drogę powrotną do domu. Po przejściu stu pięćdziesięciu metrów zobaczył nad potokiem, w bliskiej odległości od niego, dziwnie świecący nieduży obiekt. Myśląc, że to może jest jakiś człowiek, oświetlił  go latarką i żeby mu się dokładniej przyjrzeć, przyłożył do oczu lornetkę. Jednak to, co zobaczył, nie było człowiekiem. Nie miało głowy, ani nóg. Był to, unoszący się tuż nad ziemią, ognisty słup o wysokości około sześćdziesięciu i szerokości około dwudziestu centymetrów. Andrzej, przez cały czas obserwując go przez lornetkę, kilka razy gasił na chwilę, po czym ponownie zapalał lampkę. Przy zgaszonym świetle ognisty słup przemieszczał się wzdłuż potoku, kierując się w stronę góry „Pod Sosnami”, zza której rok wcześniej wyłoniło się UFO. W świetle latarki, zatrzymywał się i stał w miejscu.

Po kilku takich próbach dokładniejszego przyjrzenia się i rozszyfrowania tego dziwnego zjawiska, Andrzej, mocno zaniepokojony, poszedł do domu. Po drodze, w połowie góry, spotkał sąsiada Wojciecha, który siedział na żerdziach ogradzających jego kartoflane pole i palił papierosa, pilnując uprawy przed dzikami.. Jednak sąsiad nie zauważył żadnego słupa ognia, ani innego dziwnego zjawiska.

Jak widać z opowieści Andrzeja, na polowaniu wszystko może się zdarzyć. Zamiast na oczekiwanego dzika można natknąć się na UFO i przeżyć fantastyczną, mrożącą krew w żyłach, kosmiczną przygodę, której nie da się z niczym porównać, ani zapomnieć.

„Niektórzy moi koledzy, którym zwierzyłem się z tego, co mi się przydarzyło na polowaniu, próbowali sobie ze mnie żartować, pytając, jakich filmów się naoglądałem, że mam takie zwidy? Ja jednak jestem pewny, że to, co widziałem, to nie były żadne zwidy, tylko rzeczywiste zdarzenie, które zrobiło na mnie tak mocne wrażenie, że będę opowiadał o nim do końca życia” – powiedział mi na koniec Andrzej.

I słusznie. Świat, w którym żyjemy – nie mówiąc już o wszechświecie – jest tak bardzo skomplikowany, tajemniczy i nieprzewidywalny, że nie tylko zwykli zjadacze chleba, ale i wielcy naukowcy nie potrafią go do końca ogarnąć. Dlatego nie bądźmy zbyt zarozumiali w swojej racjonalności i ocenie tego, co przydarzyło się komuś innemu. I niech się nam nie wydaje, że pozjadaliśmy wszystkie rozumy, wszystko wiemy i nic nas nie może już zaskoczyć, bo w każdej chwili może się okazać, że jest zupełnie odwrotnie....

A wracając do zjawiska UFO, mówiąc potocznie niezidentyfikowanych obiektów latających cywilizacji pozaziemskiej, to jest ono znane, obserwowane i badane przez ludzi na całym świecie od setek lat... I Andrzej ze swoją przygodą nie jest w tym odosobniony.

Zupełnie niedawno, w okolicy Brzegu na Opolszczyźnie, dwaj będący na polowaniu myśliwi przeżyli podobną przygodę, spotkanie z cywilizacją pozaziemską, nagrywając to kamerą termowizyjną. A w miejscowości Emilicin na Lubelszczyźnie, w roku 2005, Fundacja Nautulis zbudowała pomnik poświęcony UFO, na którym znajduje się napis „10 maja 1978 roku w Emilicinie wylądował obiekt UFO. Prawda nas jeszcze zadziwi”.

 

 

Wiesław Hop

Bircza, dnia 14.11.2023 r.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz