wtorek, 16 września 2025

 Aby trochę ożywić tę stronę i zachęcić Państwa do jej odwiedzania, mam zamiar publikować tutaj fragmenty moich powieści i, tak jak dotychczas opowiadania.

Zaczynam od "Ostatniego rezerwisty". Dzisiaj pierwszy fragment. Zachęcam do czytania. Jeżeli kogoś zainteresuje, książka jest do nabycia w wersji papierowej i elektronicznej w sklepach internetowych pod wskazanymi niżej linkami.

https://bonito.pl/produkt/ostatni-rezerwista

https://ridero.eu/pl/books/ostatni_rezerwista


 Wiesław Hop

OSTATNI REZERWISTA

 

Rozdział pierwszy

1

Na bezchmurnym niebie żarzyły się już pierwsze gwiazdy, a lekki ciepły wiatr zawiewał od strony Sanu. Opadające z drzew liście szeleściły jesiennie. Kończyło się lato. I nadchodziła długa, pogodna, a może słotna jesień – tego nigdy nie można przewidzieć.

Andrzej Cybulski wyszedł z domu. Miał na sobie dżinsowe, wycierane spodnie i delikatną koszulę bez rękawów w kolorowe paski, a do kompletu białe adidasy. Miał szczupłą, wysportowaną sylwetkę (od dwóch lat uprawiał kulturystykę) i kędzierzawe, jasne włosy. Lubił się dobrze ubierać. Modny strój poprawiał mu samopoczucie i pomagał pokonywać wrodzoną nieśmiałość.

Pochodził z ubogiej, chłopskiej rodziny i odkąd pamiętał, dokuczał mu notoryczny brak pieniędzy. Nigdy nie miał ich zbyt wiele i nie nauczył się oszczędzać, tak jak to podobno robią mądrzy ludzie z zadatkami na bogaczy, do których on niestety nigdy nie będzie mógł się zaliczyć. Nawet teraz, pracując już od roku, nie zaoszczędził ani grosza. Pieniądze przeciekały mu przez palce. Tak jak większość młodych ludzi wydawał je bez skrupułów na zabawy, alkohole i dziewczyny. W czasach licealnych uzupełniał skromne kieszonkowe, rozładowując wagony węgla albo cementu na stacji kolejowej w Dynowie przez kilka dni w miesiącu. Urywał się wtedy z lekcji, ale ponieważ dobrze radził sobie z nauką, wychowawca nie robił z tego problemu. Na wsi trudniej było o dodatkowe, dobrze płatne zajęcie. Pomimo to żył cały czas beztrosko, nie martwiąc się o przyszłość.

Dobre samopoczucie mąciła mu tylko myśl o czekającej go niebawem służbie wojskowej, od której nie zdołał się wymigać. Nie miał wady wzroku, ani wady kręgosłupa, czy jakichkolwiek wtyków w komisji wojskowej, toteż bez problemu został zakwalifikowany jako najwyższy gatunek mięsa armatniego, z przeznaczeniem do natychmiastowego odstrzału. Traktował to jako zło konieczne, kwitując powiedzeniem: „Dwa lata wyrwane z kalendarza”. Co oznaczało: najlepsze dwa lata życia stracone bezpowrotnie. „Wchodzisz w bramę koszar na kacu bez grosza przy duszy i po dwudziestu czterech miesiącach – jeżeli miałeś szczęście i nie spotkało cię coś złego w rodzaju przedłużenia służby – wychodzisz bez grosza z zepsutym żołądkiem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz