wtorek, 30 września 2025

 OSTATNI REZERWISTA - fragment trzeci. Wiesław Hop

Rząsa pociągnął mocno za prześcieradło i zmusił go do zeskoczenia na podłogę.

- Kot zdechł! Kurwa! – wrzasnął, pochylając się nad niższym o pół głowy Cybulskim. Oznaczało to, że Andrzej ma przewrócić się na plecy, drżące nogi i ręce unieść do góry, tak, aby przypominał leżącego na grzbiecie, wstrząsanego ostatnimi drgawkami, zdychającego kota.

- Odczep się, ty bucu! – odciął się Andrzej. – Nie możesz mnie zmusić do niczego, nawet gdyby opłacało cię dziesięciu takich kieszonkowych, dupowatych Chrabąszczy. Stał w pidżamie bosymi stopami na zimnej podłodze. Twarz płonęła mu czerwonym rumieńcem. Dłonie samoistnie zacisnęły się w pięści, a rozsadzające go uczucie urażonej dumy i godności szukało gwałtownego ujścia. Był gotowy uderzyć i rozbić ten głupkowaty, świński ryj bez względu na wielkość jego właściciela (oraz dalsze konsekwencje). Powstrzymywała go jeszcze tylko skromna nadzieja na otrzymanie urlopu i zobaczenie Kasi. Nie chciał sprawić jej zawodu. W końcu studniówkę ma się tylko jedną w życiu.

Leżący do tej pory w łóżkach pozostali żołnierze unieśli głowy i opierając się na łokciach, patrzyli na tę niecodzienną scenę, w której dwóch rezerwistów przypierało do muru jednego kota. Było jasne, że Chrabąszcz, kolejny raz, chce wykonać brudną robotę rękami Buca. Większość z nich patrzyła na Cybulskiego z sympatią w oczach, jakiej do tej pory nigdy do niego nie mieli. Niektórzy życzyli mu nawet powodzenia i w duchu liczyli na to, że może wreszcie dzisiaj ten oślizły padalec, batalionowy gryzipiórek, trafi nogą na skórkę od banana i przejedzie się po podłodze na swojej małej, cwanej dupie. Nikt jednak nie miał zamiaru podnieść się i pchać nos w nie swoje sprawy – przynajmniej dopóki nie będzie to absolutnie konieczne. W wojsku każdy jest mężczyzną i sam musi dbać o własną pozycję, bo, jak powiadają, kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardą dupę.

- Nie puścimy mu tego chyba płazem – powiedział Chrabąszcz przysuwając się bliżej Rząsy. Starał się jednak nie wysuwać gęby na pierwszy plan i ciągle trzymał się za szerokimi barami swojego kompana. – On nas zwyczajnie olewa – dodał.

Rząsa wyciągnął przed siebie swoje duże łapsko i wskazującym palcem dźgnął mocno w odsłoniętą pierś Andrzeja.

- No! Rusz dupę, bracie, ty parszywy przemyski, ukraiński zasrańcu – powiedział, starannie cedząc słowa. – I rób, co ci każę! Nie będę tutaj sterczał przed tobą całą godzinę. – Lubił nazywać Ukraińcami wszystkich chłopców z południowo-wschodniej Polski. Wiedział, że łatwo wyprowadza ich to z równowagi. A teraz właśnie o to mu chodziło.

Andrzej zachwiał się, jakby otrzymał tępe uderzenie w tył głowy. Poczuł dziwny, błysk w mózgu, który na chwilę pozbawił go świadomości i trzeźwego osądu sytuacji.  Zdarzyło mu się kiedyś już coś podobnego: Chodził wtedy do trzeciej klasy liceum ogólnokształcącego. W czasie przerwy lekcyjnej kolega,     niesłusznie podejrzewając go o niestosowny dowcip,  w drodze rewanżu zrobił mu świński kawał, przypinając agrafką do pleców rozpakowaną prezerwatywę. A on w takim stroju przeparadował przez cały zatłoczony korytarz szkolny, aż zatrzymał go dyrektor  przed drzwiami swojego gabinetu. Wtedy dzieliła ich przestrzeń długiego pawilonu i stół, za którym ukrył się sprawca niefortunnego żartu. Więc był czas ochłonąć. Teraz miał przed sobą tylko dwie, majaczące niewyraźnie, wykrzywione w niesympatycznym uśmiechu, znienawidzone twarze wrogów. Jeden z nich w ohydny sposób urągał jego polskości, którą tak bardzo sobie cenił, i o którą jego dziadek, nie szczędząc krwi, przez tyle lat walczył. Sprawiło to, że „woda w dzbanie” przelała się.  I wszystko, co nastąpiło potem, miało szybkość błysku pojawiającego się nagle na zachmurzonym niebie pojedynczego pioruna.

Rząsa otrzymał mocne uderzenie w szczękę. Andrzej czuł, jak głowa tamtego pod naporem pięści odskoczyła do tyłu. Chrabąszcz natomiast, po niezbyt dokładnie trafionym kopnięciu w krocze, osunął się na podłogę. Nie był to jednak koniec walki, bo Buc okazał się jednak twardym przeciwnikiem. Po pierwszym ciosie, który go kompletnie zaskoczył i oszołomił, cofnął się do tyłu, a w otwartych ustach, pomiędzy białymi zębami, pojawiła mu się stróżka czerwonej krwi, cieknąca z pękniętego wewnątrz policzka. Szybko zebrał się w sobie, ocenił sytuację i natarł ostrożnie, wykorzystując zasięg długich ramion. Nie potrafił jedynie walczyć nogami, które i tak w tej ciasnocie nie były przydatne –  ale ręce miał dobre, szybkie, wielkie, twarde i ciężkie, jak dwa sprzężone ze sobą młoty pięciokilowe do łupania w lesie drewna na polana.

https://bonito.pl/produkt/ostatni-rezerwista?

https://ridero.eu/pl/books/ostatni_rezerwista


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz