Mariusz Kopczak - poeta z Pogórza Przemyskiego
Zwykle dzielę się tutaj z Wami moim, przybierającym różne formy, humorystyczno-satyrycznym spojrzeniem na otaczający nas świat, w którym przyszło nam żyć, moimi opowiadaniami, zdjęciami fragmentami moich książek...
Dzisiaj jednak chciałbym Wam zaprezentować mojego Kolegę Mariusza Kopczaka z Birczy - poetę, który (troszeczkę dzięki mojej pomocy i innych przychylnych, doceniających jego poezję ludzi) wydał już trzy książki poetyckie.
Mariusz Kopczak (ur. w 1974r.) mieszka w Birczy na Pogórzu Przemyskim. Interesuje się poezją, literaturą i filozofią. Jest autorem dwóch książek poetyckich: "Wybór wierszy 1994 - 1922" oraz "Ogień". "Idąc po dnie wąwozu" to już trzeci zbiór wierszy Mariusza, w którym dzieli się z czytelnikami swoją poetycką wizją świata i poszukiwaniem najistotniejszych dla człowieka prawd i wartości.
IDĄĆ PO DNIE WĄWOZU
„Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę”
Psalm 23
„Czy mnie słyszysz? Czy mnie słyszysz? Czy słyszysz mnie w sobie? ” nijak inaczej nie potrafię rozpocząć tego słowa o słowie napisanym przez Mariusza Kopaczka. Liter układających się wyrazy, wyrazów układających w frazy, fraz układających się w wiersz, wierszy układających się w tomik, tomik układający się w rozmowę. Cichą, intymną, przewrotną. Między poetą a światem, miedzy poetą a mną, między poetą a nim samym - człowiekiem, który staje się na czas pisania pogranicznikiem, kimś pomiędzy, poszukującym. I w tej specyficznej postaci doświadcza i obserwuje jednocześnie. Świat i siebie. Zauważając przenikanie i oddzielenia tych dwóch. I gdybym miała w trzech zdaniach odpowiedzieć na pytanie „O czym jest ten tomik?”, powiedziałabym, że jest o świecie oglądanym przez dziurkę od klucza, widzianym w szczegółach, wyrywkach, momentach, a jednocześnie o wyobraźni jako tym, co pomiędzy i o przestrzeni niewidocznej, przestrzeni kosmicznej; że jest pytaniem o to, czy to co widzę i czego doświadczam - zarówno w trakcie głębokiej introspekcji i przeszywającej wrażliwości, po namacalność zmysłowego konkretu danej rzeczy i zjawiska, siebie samego - jest prawdą? I zdanie ostatnie, które wypowiedziałabym, to, że jest to książka o poszukiwaniu, o wędrówce, o wychodzeniu i zawracaniu. O odnajdywaniu siebie w świecie i świata w sobie. O pójściu po dnie wąwozu, pomimo niepokoju.
Czy wędrowałeś kiedykolwiek? Czy wiesz, że wędrując nieuchronnie idziesz od zewnątrz do wewnątrz? Czy wiesz, że nijak inaczej jak, zawsze wędrujesz w sobie, do siebie i ku sobie. Że jakakolwiek wędrówka dzieje się w tobie. Wędrujesz w dal i w głąb, aby wrócić do siebie, a wrócić musisz samotnie. Poszukując siebie, odzierasz się z fasad, iluzji, słów, ciała i jednocześnie tę biologiczność, zmysłowość, przyziemność kontemplujesz najwznioślej i najuważniej. I gdzieś pomiędzy, w tych sprzecznościach szukasz. Ale nie w taki sposób, że „oszlifować kamień/ tylko z pozoru/ będzie błyszczał”, ale w taki, żeby dotrzeć do trzewi, co w wierszach Mariusza odczytuję jako głos o głębokich ludzkich potrzebach: akceptacji, bliskości, czułości. Ale też o rozpoznaniu w sobie skrajności, żeby pod dzikością zobaczyć człowieczeństwo, a pod człowieczeństwem dzikość, żeby przynależeć i jednocześnie doświadczać wolności (wyraźnie oddane w wierszu „Lusia pies”).
Tłem dla opowieści staje się zwykłe życie, codzienne przedmioty, cykliczność natury i przemijalność. Z tego tła wyłaniają się pytania egzystencjalne „Kim jesteś człowieku?” i „Skąd wiesz, że to co o sobie wiesz oraz to czego doświadczają twoje zmysły jest prawdziwe?” Zatrzymuje mnie to pytanie. Pytam więc, a wiersze mówią, że szukaj obecności, że szukaj człowieczeństwa, które przekracza to, co namacalne i daje szansę odnaleźć esencję, transcendent, duszę. A jak szukać? Autor odpowiada: szukaj w medytacyjny sposób, odwracając się od abstrakcyjnych idei, górnolotnych słów, wędrówek na krańce świata, a zawracając do konkretu, do najdrobniejszych i najbardziej namacalnych przejawów codzienności, do użyteczności spraw, działań, przedmiotów, do istnień pojedynczych liści. Poeta nas odwraca, wywraca na drugą stronę, zaprasza do wewnątrz. I czy to jest bolesne? Czy powroty bolą? Myślę, że bolą i są okupione samotnością. Samotnością, jako drogą do boskości, do prawdy, do siebie.
Dokręcając jak śrubę to, co w dwóch poprzednich tomach („Wybór wierszy 1994-2022”, rok wydania 2022 oraz „Ogień”, rok wydania 2023) autor pyta siebie, ciebie, mnie, a i ja jego pytam - jak to jest, będąc osobą wrażliwą, zmysłową, być i skąd wiedzieć, że to czego doświadczam jest prawdą? Czy ja jestem prawdziwy? Czy prawdziwy jest świat, który odbieram? Czy to jaki jestem, takie ma być? Więc lękasz się czytelniku, bo nikt ci nie potwierdzi, że to dobrze, że jesteś sobą, ani tego, że to jak siebie realizujesz jest takie jakie powinno być. Wiersze poety widzę w tym wymiarze jako pytanie do świata – czy ty świecie też tak masz? Czy tobą też targają takie rozterki? I świat może nie odpowiedzieć, zabiegany, w swoim szerokim patrzeniu i szukaniu kosmosu; a może ci odpowiedzieć jedna osoba – tak, czuję podobnie. Wiersze Mariusza układają się więc w opowieść o potrzebie bycia usłyszanym, zobaczonym, walidowanym, odzwierciedlanym – czy mnie słyszysz, tak jak słyszeć można „rąbane drewno (…) bijące serce”. Ale też przewrotnie, o mierzeniu się z życiem i robieniu po swojemu mimo społecznych wzorców, przekonań i czasem to dobrze, a czasem, kto wie? (wiersz „Mleko”). A jeszcze bardziej przewrotnie o trwającej, mimo wszystko, wątpliwości, czy to co jest i jakie jest to nie jest tylko tania fikcja (wiersze „Fikcyjny” „Mój świat”).
Technicznie widzę te wiersze jako struktury odziane w prostą formę, w drodze ku uproszczeniu, minimalizacji, odarcia z niepotrzebnych, nadmiarowych, może fasadowych słów. Czasem to opisy świata i porównania: coś się piętrzy, by nagle stać się pojedynczym aktem, odrębnym atomem, a dalej znów ułożyć się w rzecz, zjawisko, jak chociażby krople, które od pojedynczej, po więcej, aż stają się zasłoną. Niektóre wiersze mogą zachęcić do medytacji, uważności na świat zewnętrzny, ale też kontaktu z potęgą zmysłów i tego jak to, co na zewnątrz, właśnie poprzez sensualność, wchodzi do wewnątrz i staje się częścią ciebie. Ta prostota zakrawa o absurdalność odartej z ozdobników formy, ale czy to nie tak, że tylko „aż wszyscy/sobie pójdą (…) najlepiej/słyszy się” (fragment wiersza „Prawdziwy człowiek”).
Wiersze zbudowane są w konwencji łańcuchowej (chociażby „Skrzypi”). Pojawiają się ciągi skojarzeń. Coś, jakaś codzienna rzecz, sprawa zatrzymuje autora i pociąga fenomenologiczny opis, a stąd wiersz idzie w głąb, złapany, posuwający się w wolne ciągi myśli, jak w studnię, w głąb znaczeń, odzierając je z niepotrzebnym epitetów, bardziej i dalej i czyściej, aż zostaje coś tak prostego, sprowadzonego do pojedynczej funkcji czy cechy i nie wiesz co z tym zrobić jak tylko zostać i uznać, że tak może być. Konkret staje się metafizyczny, codzienność nabiera kształtu wyjątkowości, duch brata się z ciałem. I może to wywoływać dysonans, poczucie sprzeczności, acz czy nie takie jest życie: od konkretu do abstrakcji; od rzeczy zwykłych do metafizyki; szczeliny istnienia, przebłyski duszy.
Czytając może rodzić się w odbiorcy zdziwienie o co w wierszu chodzi, czy to ma sens, a kiedy przejdzie się przez ten etap, przyjść może niepokój. Jak radzić sobie ze światem, który jest tak wieloznaczny, nieuchwytny i nienamacalny? Czy jest jakiś sposób na jego okiełznanie? Tak. Trzeba odwrócić wiersz i przeczytać go od końca. Zobaczyć, że to co wielorakie jest jednym. To co zmienne jest niezmienne. To co sięgające wielkością przestrzeni kosmicznej znaleźć można w przestrzeni wewnętrznej „Przestrzeń kosmiczna/ Jest na zewnątrz/ przestrzeń wewnętrzna -/ w przestrzeni kosmicznej”. Czyż to nie dodaje nadziei? i nie jest wyrazem buddyjskiego „jedyne co możesz poznać naprawdę to samego siebie”, „wszystkie prawdy są w tobie”. A dodatkowo mówią wiersze o sztuce kompensowania sobie tego, czego nie możemy mieć; nie tylko poprzez wyobraźnię, ale i poprzez małe działania, drobne gesty (wiersz „Tulipany”).
Mam nieodpartą ochotę powiedzieć o jednym wierszu, zabawnym, przekornym, w finiszu smutnym. Smakowity jest wiersz „Król Midas”. Najchętniej przytoczyłabym tu jego fragment, ale mi szkoda, dlatego szukaj czytelniku, szukaj, kartkuj, wertuj, szukaj. Kop jak świnia trufle.
Czasem w świecie dużych słów, pędzących samochodów, gromadzenia zasobów i biegania za własnym ogonem, zapominamy o czym jest życie. Poeta odważnie, a jednocześnie delikatnie, frywolnie, abstrakcyjnie, a czasem konkretnie nam o tym przypomina: schody są po to żeby po nich chodzić, a nogi po to, żeby chodzić po schodach. I wcale nie musisz tego robić, ale możesz (wolna parafraza jednego z wierszy „Schody”). Jeśli rozważania zawarte w tomiku będą budzić w tobie niepokój, to obietnica odnalezienia swojej perły (wiersz „Perła”), zbliżania się do sensu (wiersz „Niezwykły”) dodaje nadziei i zachęca do godzenia się na wędrówkę. Nie trzeba szukać w kilometrach daleko, wszystko masz blisko, wszystko masz w sobie. I jeśli potrzebujesz odważnie sięgaj po drugiego człowieka. O dziwo jesteśmy namacalnie podobni i na zewnątrz i od wewnątrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz