niedziela, 2 czerwca 2024

 

Piątego maja w Hucie Brzuskiej nieopodal Birczy odbyła się piękna, patriotyczna uroczystość przy pomniku Żołnierzy Armii Krajowej, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego oraz Lokalnej Samoobrony, którzy w latach 1942 - 1948 bronili ludność Gminy Bircza przed niemieckim okupantem i formacjami ukraińskich nacjonalistów z UPA.

Ponieważ pochodzę z Huty Brzuskiej, napisałem poświęconą tamtym czasom powieść historyczną. Mam nadzieję, że niedługo się ukaże i zainteresowani będą mogli ją przeczytać.

Tymczasem, jeżeli ktoś ma ochotę poświęcić chwilę czasu, a myślę, że warto, proponuję Wam maleńki przedsmaczek w postaci słowa wstępnego do powieści "Od autora".

Śmierć i życie




„Nie pójdę do piachu,
Gdy mi ktoś powie:
Czas umierać brachu.
Nie dam się uśpić śmierci okowom,
Pójdę do grobu z podniesioną głową.”



Bob Dylan


Pamięci moich rodziców i dziadków oraz wszystkich mieszkańców Huty Brzuskiej, Brzuski, Birczy i jej okolic, gdziekolwiek ich nie rzucił los, którym dane było żyć w tych piekielnych czasach.




Od autora


Jest takie miejsce na pograniczu Pogórza Przemyskiego i Bieszczad, w pobliżu Birczy, położone na wysokim, ale łagodnym masywie Góry Tokarnia, w którym łączą się, lub zbliżają do siebie, granice czterech wsi: Huty Brzuskiej, Korzeńca, Nowej Wsi i Sufczyny. Niedaleko stąd także do Brzuski. Od niepamiętnych czasów ludzie nazywają je Granice. Okolica ta ma charakter górzysty, częściowo zajęty przez pola uprawne, w które wgryzają się jęzory, położonych na mniej dostępnych terenach, okolicznych, przepastnych lasów. Ten przyjemny dla oka, powiedziałbym wręcz bajkowy krajobraz, jest jednocześnie, jakby trochę dziki, trochę drapieżny i niebezpieczny, co tylko dodaje mu atrakcyjności i tajemniczego powabu.

W pogodne dni, gdy słońce swoimi złocistymi promieniami ogrzewa ziemię, a położonych niżej, od północnej strony, dolin i rzek nie zasnuwają tumany białej mgły, rozciąga się stąd wręcz niewiarygodny, porażający urodą niepowtarzalnego krajobrazu widok na dolinę Stupnicy i Sanu, i na rozsiadłe wzdłuż tych rzek wsie i miasteczka: na Hutę Brzuską, Brzuskę, Bachów i Babice..., i odległe Dubiecko. A gdy odwrócimy się bardziej na wschód, mamy za plecami Birczę (niegdyś miasto powiatowe), a przed sobą, przysłonięte Krukową Górą i mrocznymi lasami cisowskiej Mordowni, tereny Krasiczyna i odległy o około trzydzieści kilometrów Przemyśl. Niedaleko stąd również do, położonej jeszcze bardziej na wschód Doliny Wiaru, do Rybotycz i Kalwarii Pacławskiej, a także do Bieszczad, które rozpoczynają się nieopodal, tuż za Kuźminą.

Stojąc na Granicach człowiek czuje się, jakby był ptakiem i szybował w przestworzach. Przy czym najładniejszy widok jest zawsze na wiosnę, gdy kwitną czereśnie, i w jesieni, gdy czerwienieją podkarpackie buczyny.

Biegnąca przez Granice, szczytem wzniesienia, droga - przy której, po jej obu stronach rozsiadło się kilkanaście gospodarstw, dawniej było ich dużo więcej - rozgałęzia się w kierunku poszczególnych wsi, ale najważniejszy szlak komunikacyjny, teraz prawie już zupełnie zarośnięty lasem, zapomniany, prowadził obok karczmy, przez Tokarnię i Czerwoną Glinkę, aż do miasteczka Bircza.
W Birczy, nieopodal rynku, w pobliżu pamiętającego czasy króla Jagiełły – podania głoszą, że tu w roku 1410 zebrali się i stąd wyruszyli na rozprawę z Krzyżakami pod Grunwaldem rycerze z Birczańskiej Ziemi – starego dębu stoi okazały, murowany kościół. Kiedyś była tutaj także cerkiew grekokatolicka i żydowska bożnica, ale złowrogi czas zmiótł je z powierzchni ziemi.

Zresztą cała ta cudowna, chociaż biedna okolica ma niespotykanie tragiczną przeszłość, której pamięć nadal żyje, nadal boli i straszy, że to, co się wydarzyło już ponad siedemdziesiąt pięć lat temu za sprawą działalności Ukraińskiej Powstańczej Armii, może się powtórzyć. Bo ludzie zapominają o swojej historii; przestają być czujni, dają się podpuszczać; wkręcać w różne odradzające się niebezpieczne ideologie, a stąd już tylko krok do nienawiści...
W Tokarni, w środku lasu, na rozstaju dróg, stoi omszały drewniany krzyż. Co roku ktoś go pielęgnuje, poprawia okalający go płot ze sztachet, przystraja kolorowymi kwiatami. A gdy krzyż się starzeje i przechyla, czyjeś mocne i sprawne ręce wymieniają go na nowy. Podobno z miejscem tym wiąże się jakaś tajemnicza historia, jakąś tragedia, zbrodnia, która wydarzyła się tutaj zaraz po II Wojnie Światowej, ale nikt o tym głośno nie mówi.

Z Granic można także, skręcając na zachód, przez las dojechać do przysiółka Sosny. Kiedyś było tutaj dziesięć domów, teraz pozostał tylko jeden, ale i to opuszczony, bo ostatni mieszkaniec, w wieku dziewięćdziesięciu lat, wyprowadził się do wieczności. Domy te, wyjątkowym zbiegiem okoliczności, nie zostały spalone. Po prostu zniszczył je nieubłagany czas, który pożera wszystko, i rzeczy i ludzi, gdy w zmaganiach z żywiołami, z życiem, nie zastępują ich nowe pokolenia.

Przysiółek ten, geodezyjnie, przynależy do Sufczyny, ale od zawsze był bardziej związany z Hutą Brzuską. Podobnie zresztą jak pobliski Uronów, przysiółek Brzuski, którego mieszkańcom mentalnie i rodzinnie bliżej było do Huty, niż do swojej właściwej wsi.

Gdzieś pomiędzy Sosnami a Uronowem, 2 grudnia 1944 roku, gdy w Hucie Brzuskiej stacjonował jeszcze przemyski oddział Armii Krajowej, rozbił się, trafiony niemieckim pociskiem nad Śląskiem, amerykański samolot bombowy B – 24 Liberator „ Ditney Hill”, jak na tamte czasy prawdziwa powietrzna forteca. Jedenastu członków załogi zdołało opuścić samolot przed rozbiciem. Przy czym drugi pilot, który miał polskie korzenie, wyskoczył ostatni. Czy udało im się przeżyć w tym gotującym się kotle, gdzie – po wycofaniu się Niemców - ogień podkładała UPA i sowiecka NKWD, dowiecie się z powieści.

Jednak już teraz zdradzę, że w historii, którą chcę Wam opowiedzieć, i w życiu mieszkańców tych okolic, Liberator B – 24 odegrał niezwykle ważną rolę, bo przyczynił się do uratowania wielu ludzi. A jego wyposażenie i blachy, które nadawały się do wyrobu aluminiowych naczyń i innych przydatnych w gospodarstwach narzędzi, do dzisiaj można znaleźć w okolicznych domach.

Stary Jacek Manowski z Uronowa, który mieszkał najbliżej dolinki, w którą wbił się samolot, ściągnął do siebie blisko połowę wraku. Za jego sprawą, wiele lat później, część samolotu trafiła do mojego ojca, jako zapłata za pracę, która dla niego rokrocznie, piłą motorową, wykonywał.

- Weź sobie, Józek, to żelastwo. To nie tylko blachy, ale spory kawałek prawdziwej historii, którą tutaj wszyscy przeżyliśmy – powiedział Manowski, wskazując ręką na leżące pod zadaszeniem stodoły pozostałości fortecy. Ja niedługo zapukam do św. Piotra, bo już na dziewiąty krzyżyk mi poszło. Żona przeniesie się do rodziny siostry w Birczy. Sama przecież w tym lesie nie może siedzieć. A to wszystko pokrzywami i krzakami zarośnie, bo dzieci przecież nie mamy.

Któregoś dnia zajechaliśmy wozem do Uronowa i przywieźliśmy do domu spory kawałek poszycia i ram aluminiowego samolotu. Ojciec wyrabiał z niego wiatraki. Duże stawiał na wysokich masztach przy naszym domu, takie miał hobby, a małe na polach, żeby płoszyły dziki i inne zwierzęta, wyrządzające nam szkody w uprawach.
Wiatraki były bardzo ładne. Dobrze i lekko się obracały, jak śmigła w prawdziwym samolocie; i błyszczały w słońcu, co sprawiało, że widać je było z daleka. Nie wiem, co się później z nimi stało, ale jeden duży kawałek blachy ocalał. Zabrałem go do mojego nowego domu i mam do dzisiaj. Stymuluje moją pamięć o tamtych tragicznych czasach, które znam z opowieści ludzi, którzy je przeżyli i doświadczyli na własnej skórze, a jeszcze bardziej pobudza wyobraźnię.

- Od myszy do cesarza, wszystko żyje z gospodarza! – tymi słowami Manowski, który był w naszym domu Pod Załazną częstym gościem, zwykle zagajał swoją życiową opowieść, która zawsze kończyła się na wojnie i tragedii związanej z działalnością UPA.
I właśnie z wielu takich prawdziwych opowieści autentycznych osób, świadków wydarzeń, które przewinęły się przez nasz dom i przez moje dosyć długie już życie – chociaż sam tamtych czasów nie mogę pamiętać – zbudowałem tę historię. Mam nadzieję, że swoją autentycznością, przemówi do was równie mocno, jak do mnie.
Jednakże jest to tylko moja opowieść, moje wyobrażenie tamtych czasów i zdarzeń, fikcja literacka – chociaż oparta na wydarzeniach autentycznych – która rządzi się własnymi prawami, w której występują fikcyjni bohaterowie, więc kojarzenie ich z jakimikolwiek prawdziwymi osobami i prawdziwymi wydarzeniami nie ma najmniejszego sensu.

Napisałem ją nie po to, żeby rozdrapywać dawno już zabliźnione stare rany, ale po to, żeby pamiętać. Bo tylko pamięć, tylko świadomość istniejących zagrożeń może nas, Polaków i Ukraińców - dobrze, że teraz żyjemy w przyjaźni i oby już nigdy nikomu nie udało się nas poróżnić i nastawić przeciwko sobie - uchronić przed złem, które, za sprawą pewnych nieprzychylnych nam sił, powraca jak bumerang.


Księga pierwsza I


Rozdział 1






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz