Bajka "Karolinka, piesek i kotek", to pierwsza z siedmiu moich edukacyjnych bajeczek, które napisałem specjalnie dla mojej córeczki Karolinki. Bardzo jej się podobają. Wysłałem je nawet do znanego wydawcy bajek, skąd otrzymałem taką oto odpowiedź: "'... Bajki są dobre, Zapisujemy sobie Pana dane kontaktowe, na wypadek, gdybyśmy poszukiwali nowych autorów. Jednak w obecnym czasie mamy podpisanych tyle umów wydawniczych z polskimi autorami, że nie możemy zawierać dodatkowych..."
Może komuś moja bajeczka się spodoba i zechce przeczytać ją swoim dzieciom albo wnukom.
Karolinka, piesek i kotek
W pewnym maleńkim, ale bardzo pięknym domku, na przedmieściu
prastarego miasta, znanego na całym świecie z górującego nad
okolicą, tajemniczego królewskiego zamku, otoczonego ze wszystkich
stron kamiennym murem obronnym, mieszkała urocza, dobra i wesoła
dziewczynka o imieniu Karolinka, którą wszyscy bardzo lubili.
- To jest Czarnulek. Oprócz krawata pod szyją i białych nóżek,
jest ciemny jak smoła. Ale możesz mu dać inne imię, bo do tego
jeszcze się nie przyzwyczaił – powiedziała ciotka, zadowolona,
że jej piesek trafił do Karolinki, bo wiedziała, że nie mogła
znaleźć dla niego lepszego miejsca. – Musisz o niego dbać,
karmić go, bawić się z nim i wyprowadzać na spacery, a wtedy on
polubi cię i zostanie twoim wiernym przyjacielem na całe życie.
- Dziękuję ciociu! Będę o tym zawsze pamiętała! U nas nie
będzie mu źle!
Karolinka zabrała pieska do domu. Nazwała imieniem Pinki i
zaprzyjaźniła się z nim. Dbała o niego i karmiła go. Pilnowała,
aby zawsze miał w miseczce karmę i świeżą wodę do picia, a
nawet dzieliła się z nim najsmaczniejszymi kąskami z własnego
obiadu. Codziennie się z nim bawiła w domu i na podwórku, i wraz z
tatą i mamą wyprowadzała go na długie spacery przepięknymi
ścieżkami dookoła zamku i wzdłuż, przepływającej nieopodal
przez środek miasta, obrośniętej szuwarami i łozą rzeczki, w
której mieszkały ryby - piękne, zwinne piegowate pstrągi i wąsate
sumy, a nawet chodzące do tyłu, czerwone raki z ostrymi szczypcami
zamiast rąk.
Oboje, pod opieką rodziców Karolinki, poznawali otaczający ich
świat przyrody. Obserwowali rozgadane przepiórki, pracowicie
ostukujące stare drzewa duże zielone dzięcioły z czerwonymi
czapkami na głowach, puszyste jak kulki z waty stada kuropatw,
kolorowe przystojne bażanty i ich skromne żony, szare zające, a
nawet pasące się nad wodą, przystojne, długonogie, płochliwe
sarenki. Nic więc dziwnego, że szybko zaprzyjaźnili się do tego
stopnia, że nie chcieli się ze sobą rozstawać. Nawet noce piesek
spędzał w pokoju Karolinki, sypiając na legowisku, w wiklinowym
koszyku, stojącym obok łóżka dziewczynki, który mama, specjalnie
dla niego, kupiła w sklepie zoologicznym.
Mając tak dobrą opiekę, Pinki szybko rósł i dojrzewał.
Wkrótce stał się bardzo pięknym, niezwykłym, chociaż niezbyt
dużym psem. Po matce, która była rasowym, medalowym pekińczykiem,
odziedziczył wesołe, duże, okrągłe i nieco wyłupiaste, brązowe
oczy i długie, czarne futerko z pięknymi białymi plamami na
piersiach, zakręconym do góry, wiecznie merdającym ogonie oraz
tylnych łapkach. Po ojcu – podwórkowym burku pilnującym zagrody
(podobno takie psy, strzegące domowe ogniska, są najmądrzejsze na
świecie) otrzymał rozsądek, odwagę oraz zamiłowanie do wędrówek
po okolicy. Dzięki tym cechom przypominał małego, czarnego
baranka, skaczącego beztrosko po obsypanej kwiatami, majowej łące,
obok dającej mu poczucie bezpieczeństwa mamy i wszystkim się
podobał.
Karolinka bardzo go kochała, a on odpłacał jej tym samym. Bawiąc
się z nim i spacerując po ogrodzie, nauczyła się rozróżniać
stany jego ducha. Wiedziała, kiedy Pinki ma dobry humor - jest
wesoły i ma ochotę na psie figle oraz kiedy jest zmęczony i chce
chwileczkę odpocząć, leżąc w cieniu na trawie lub na wycieraczce
przed wejściem do domu. Mówiła nawet, że potrafi zrozumieć jego
szczekanie i wie, co piesek do niej mówi. Dlatego oboje byli ze sobą
bardzo szczęśliwi.
Zdarzało się jednak - najczęściej, gdy Karolinka przebywała w
Przedszkolu - że Pinki popadał w jakąś psią melancholię. I sam
nie wiedząc czemu, tracił ochotę na psoty i zabawy. Może
przypominał sobie rodzinny dom u ciotki – mamę i rodzeństwo i
tęsknił za nimi.
W takich chwilach, aby rozproszyć zły nastrój, stawał przy
ogrodzeniu. Obserwował przechodzących chodnikiem ludzi i
przejeżdżające drogą samochody. A gdy tylko listonosz albo ktoś
inny zapomniał zamknąć bramkę, wymykał się na zewnątrz i na
klika godzin uciekał do miasta, aby tam krążyć po ulicach i
krętych zaułkach; obserwować wystawy sklepowe i szukać przygód.
Potrafił nawet, gdy nie udało mu się wyjść bramką, zrobić
podkop pod płotem i w ten sposób wydostać się na zewnątrz.
Pomimo, że po każdej takiej wycieczce Pinki wracał do domu,
martwiło to Karolinkę i jej rodziców, bo obawiali się, że
któregoś razu piesek, przechodząc nieostrożnie przez jezdnię,
wpadnie pod samochód albo może spotkać go jakaś inna zła
przygoda.
Pewnego dnia, gdy mama przyprowadziła Karolikę z przedszkola, a
Pinkiego nie było dłużej niż zwykle, po obiedzie, Karolinka
poprosiła tatę, aby poszedł do miasta i odnalazł jej przyjaciela.
Gdy wszyscy troje – mama, tato i Karolinka wyszli na podwórko,
usłyszeli wesołe szczekanie.
Pinki stał na tylnych łapach, przednimi oparty o metalowe pręty
bramki i prosił, aby mu ją otworzyć. A obok niego, na chodniku
siedział maleńki, cały w brązowo-rude cętki, przypominający
prawdziwego tygryska, bardzo ładny kotek, ale w jego oczach, z
jakiegoś powodu, czaił się smutek i żal.
- Chał! Chał! – zaszczekał piesek. Gdy tata otworzył mu bramkę,
podbiegł do Karolinki, otarł się o jej nóżki, polizał w rączkę
i wesoło zamerdał ogonkiem...
Karolinka czule pogłaskała go po głowie. Wtedy on obejrzał się
na kotka, który stał tuż za nim i jeszcze raz zaszczekał.
- Mamo, tato, już wiem: Pinki, w psiowym języku, powiedział mi, że
gdy wracał do domu spotkał na ulicy tego malutkiego kotka. Kotek
jest bardzo nieszczęśliwy i głodny, bo nie ma domku. Niedobry
człowiek, który zabrał go od jego mamy, obiecując, że będzie
się nim opiekował i dbał o niego, gdy się tym znudził, wywiózł
go do miasta, wyrzucił z samochodu, mówiąc: „Teraz radź sobie
sam. Ja wyjeżdżam na wakacje, więc nie będę mógł się tobą
zajmować”. Pinkiemu zrobiło się żal kotka, dlatego
przyprowadził go tutaj, żeby podzielić się z nim jedzeniem z
własnej miseczki. Obiecał mu także, że poprosi nas, abyśmy
pozwolili mu zamieszkać w naszym domku.
- Chał! Chał! – szczekaniem i merdaniem ogonka Pinki potwierdził
to wszystko, co powiedziała dziewczynka.
- Mamo, tato, proszę, zgódźcie się! Ja chcę mieć tego kotka!
Będę się nim opiekowała. On jest taki milutki i piękny. A poza
tym Pinki, gdy ja pójdę do przedszkola, będzie miał się z kim
bawić.
- Dobrze, niech zostanie! – zgodziła się mama, bo zawsze miała
czułe i dobre serce – Nie możemy przecież pozwolić, aby taki
mały kotek mieszkał na ulicy.
- Ja też się zgadzam! – powiedział tato. – Tylko pamiętaj, że
kotka czy pieska bierze się na całe życie. To nie są zabawki,
którymi można się chwilę pobawić, a później odstawić do
szafy, gdy ci się znudzą, o czym niektórzy źli ludzie nie chcą
pamiętać.
- Wiem, tatusiu.
Od tej pory kotek zamieszkał razem z Pinkim i Karolinką. W krótkim
czasie zaprzyjaźnił się z nimi i był szczęśliwy. Razem biegali
po domu i podwórku; wymyślali różne zabawy i figle, i przeżyli
wiele wspaniałych przygód. A Pinki był tak szczęśliwy, że
zyskał nowego przyjaciela, że przestał nawet uciekać do miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz