Wszystkim miłym Czytelnikom, którzy odwiedzają mojego bloga, życzę dużo zdrowia i samych pogodnych dni w Nowym Roku 2022. Zapraszam również do lektury moich "Sylwestrowych wspomnień".
Sylwestrowe wspomnienia
Lubię
bale i zabawy sylwestrowe, ale nie takie na wolnym powietrzu, gdzie
mróz szczypie w uszy, śnieg pada za kołnierz, a ludzie - okutani w
grube kurtki, szale i czapki - trzęsą się z zimna i przypominają
trochę struchlałe kuropatwy. Pomimo to - na pytanie dziennikarza:
Jak się bawicie? - wyciągają do kamery rękę, robią kółko z
dwóch palców, przywołują na usta dyżurny grymas uśmiechu i
mówią, że świetnie, na sto sześć…
Rozumiem
ich. Muszą udawać, bo co mają zrobić, skoro już tutaj są, muszą
do końca odegrać swoją rolę, bo bez nich nic by się nie
udało.
Na
takiej imprezie, za grube pieniądze, naprawdę dobrze bawią się
tylko - otoczeni ciepłym powietrzem z dmuchaw - gwiazdy muzyczne i
ich prezenterzy. Zacierają także ręce właściciele telewizji, bo
rośnie im oglądalność i szerokim strumieniem płynie kasa na
konta. Reszta, aby nie skostnieć z zimna, musi dobrze swoją krew
rozcieńczyć alkoholem.
Moim
zdaniem taka forma witania nowego roku może mieć sens
w krajach o cieplejszym klimacie, ale nie u nas. Ale cóż, ludzie
zawsze podążają za modą, którą ktoś dla nich wymyśla.
Tymczasem pełnoprawni obywatele - ci, którzy mają prawdziwą
władzę i pieniądze, w pięknych sylwestrowych kreacjach, bawią
się w klimatyzowanych salach ośrodków wczasowych, w restauracjach
albo - jeszcze lepiej - gdzieś w dalekich, zagranicznych
kurortach.
Może
jestem niesprawiedliwy, ale tak to widzę i przypomina mi to trochę
starożytny Rzym. Tam również możni,
aby móc spokojnie rządzić i bogacić się, organizowali
pospólstwu igrzyska i rozdawali ochłapy z pańskiego
stołu.
Rozumiem,
że wielu ludzi nie chodzi na prawdziwe bale, bo ich na to nie stać.
Wiem doskonale, jak trudno jest pod koniec roku wygospodarować kilka
stówek, aby przeznaczyć je na zabawę. Może jednak, zamiast
chodzić na te zbiorowe imprezy pod chmurką, wrócić do dawnych
tradycji i zacząć spotykać się w sylwestrową noc w mniejszym
gronie; jeżeli nie w salach balowych, to na świetlicach, albo na
prywatkach. Będzie okazja włożyć na siebie piękną suknię albo
garnitur, porozmawiać, zatańczyć i wznieść toast za Nowy Rok w
miłym towarzystwie.
Pisząc
o tym przypomniałem sobie jeden wyjątkowy bal sylwestrowy, być
może najlepszy w moim życiu, za który nie zapłaciłem ani
grosza.
Akurat
kończyłem liceum. Był stan wojenny i obowiązywał surowy zakaz
organizowania wszelkich imprez. Pomimo to, pocztą pantoflową,
rozeszła się wiadomość, że w miejscowości Ł. - trudno
dostępnej, ale niezwykle malowniczej wsi Pogórza Przemyskiego - w
świetlicy wiejskiej szykuje się sylwestrowa zabawa. Ludzi przyszło
tyle, że trudno im się było pomieścić. Pomimo to, wszyscy bawili
się wspaniale do samego rana.
Kłopot
pojawił się dopiero wtedy, gdy trzeba było wracać do domu. W nocy
przyszła odwilż i oblodzone ścieżki zrobiły się tak śliskie,
że zamiast iść, razem z bratem Ryszardem, musieliśmy zjeżdżać
po nich na tyłkach. Wrażenia z zabawy pozostały jednak niezatarte
do dzisiaj.
Wiele
lat później, gdy byłem już komendantem komisariatu i akurat
składałem do archiwum stare rejestry wykroczeń, zupełnie
przypadkowo, w jednym z nich zauważyłem nazwisko uroczej
dziewczyny, która wtedy opiekowała się tamtą świetlicą.
Potwierdzało to tylko znaną
od wieków
prawdę, że nic nie ma za darmo i za naszą wspaniałą zabawę w
stanie wojennym, ona musiała zapłacić jakąś cenę.
Wiesław Hop
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz