W ostatnich dniach maja, gdy przed południem siedziałem sobie w kuchni, coś czytałem, a na płycie kuchennej, na wolnym ogniu przyjemnie perkotał rosół z domowej kury, przyszedł listonosz i przyniósł mi dużą kopertę,w której znalazłem czerwcowy - 6 numer miesięcznika "Brać Łowiecka" z br,, którego w kioskach jeszcze nie było. Ponieważ go nie zamawiałem, trochę mnie to zaskoczyło, ale gdy znalazłem w nim mój felietonik "Jesienne zauroczenie", który kiedyś napisałem, wysłałem do "Braci Łowieckiej", a później zupełnie o nim zapomniałem, zrozumiałem, że przysłano mi go z redakcji.
Niby to nic wielkiego, a jednak dobrze świadczy o panujących tam zwyczajach.
Zachęcam do czytania. Żałuję tylko, że nie mogę zamieścić zdjęcia, które wraz z nim zostało opublikowane, ale w zamian dodaję kilka innych z okolic Birczy.
Dodam jeszcze, że to z kościołem zostało zrobione z góry noszącej nazwę Mały Hop, z którą sąsiaduje większa - Duży Hop.
Jesienne
zauroczenie
Lubię
tę porę roku, kiedy dojrzałe lato niepostrzeżenie kończy się, a
na nasze ogołocone już ze zbóż ścierniste pola, żółknące
łąki i okraszone czerwieniejącą buczyną jodłowe lasy powoli
wkrada się chłodniejsza, ale równie piękna, chociaż nieco
bardziej kapryśna i tajemnicza wczesna jesień.
Jeszcze
mamy w pamięci niedawne upały i nocną duchotę, jeszcze w pogodne
dni w południe nadal mocno przypieka słońce, ale ranki są już o
wiele chłodniejsze i biała, wilgotna, puszysta mgła długo zalega
w dolinach rzek i górskich potoków. A gdy się podniesie i
całkowicie rozpłynie w gorących promieniach słońca, zaskoczy nas
niesamowita przejrzystość powietrza i uderzy w nasze zmysły
widoczna ze szczytów wzniesień porażająca dal przepięknych,
pociętych głębokimi jarami lesistych krajobrazów. W rozległych
dolinach, to tu to tam, mienią się w słońcu – jakby wyrastające
prosto z boru – czerwone dachy wiejskich zabudowań ciągnących
się wzdłuż rzek i potoków. A pomiędzy nimi stoją zapatrzone w
niebo, strzeliste, kapiące złotem, zwieńczone krzyżami wieże
kościołów.
Nigdzie
nie słychać już klekotu bocianów. Tylko co jakiś czas wysoko na
błękitnym niebie widać klucze kierujących się na południe
żurawi, które z jakiegoś powodu zatrzymują się tutaj w locie.
Długo krążą nad miasteczkiem, naradzają się i przepięknym,
przejmującym graniem setek ptasich gardeł oznajmiają, że jak co
roku odchodzą na południe do ciepłych krajów, bo nieuchronnie
zbliża się zima.
Ale
jeszcze nie tak szybko, jeszcze nie teraz. Jeszcze mamy trochę
czasu. Jeszcze czeka nas - ozdobiony sznurami perlistej pajęczyny,
skąpany w niezliczonej ilości porannych kryształków rosy,
rozsypanych hojną ręką po trawie podniebnych, przylegających do
lasu ugorów – prawdziwy cud natury ( albo dar od Boga dla starej,
samotnej kobiety, aby zdążyła przed zimą poszyć dziurawy dach -
jak opowiadała mi w bajce moja babcia Hanna) w postaci babiego lata.
Już
niedługo w lasach zacznie się okres godowy jeleni – rykowisko.
Wieczorami słychać będzie dochodzące z gór do wiosek i osiedli
groźne ryczenie dorosłych samców, walczących ze sobą o prawo do
rozmnażania się. Myśliwi natomiast wyruszą na polowania.
Nadchodzi bowiem czas łowów.
Kiedy
tak stoję na prowizorycznej ambonie na szczycie Krukowej Góry, w
pobliżu miejsca, gdzie za czasów zaborów austryjackich stała
wysoka drewniana wieża sygnalizacyjno-obserwacyjna, otwierająca
doskonałą perspektywę w kierunku Przemyśla, Sanoka i Dubiecka, i
myślę o tym, wydaje mi się, że jestem w jakiejś niesamowitej,
dalekiej, przecudnej, na pół dzikiej baśniowej krainie. Krainie,
jakich we współczesnej Europie i w Polsce już się nie spotyka.
A
jednak istnieją jeszcze takie miejsca. Bo wszystko, co widzę, jest
rzeczywiste – to przecież Polska. Moja Ojczyzna! Ten skrawek
ziemi, na którym się urodziłem i żyję – teren Gminy Bircza,
stanowiący część przepięknego, kolorowego Pogórza Przemyskiego.
Okolica w znacznej mierze zajęta przez przylegające do Bieszczadów
tzw. Lasy Birczańskie, które rozrosły się tutaj szeroko po
wzgórzach, pomiędzy którymi wesoło wiją się i szemrzą, płynąc
bystro po kamieniach, błyszczące w jesiennym słońcu, pełne
piegowatych pstrągów, leniwych lipieni oraz płochliwych kleni,
uchodzące do Sanu, wody Stupnicy i Wiaru.
Wiesław
Hop
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz