środa, 10 czerwca 2015

Wszyscy lubimy miłe niespodzianki i ja pod tym względem chyba nie odbiegam od normy.
W ostatnich dniach maja, gdy przed południem siedziałem sobie w kuchni, coś czytałem, a na płycie kuchennej, na wolnym ogniu przyjemnie perkotał rosół z domowej kury, przyszedł listonosz i przyniósł mi dużą kopertę,w której znalazłem czerwcowy - 6 numer miesięcznika "Brać Łowiecka" z br,, którego w kioskach jeszcze nie było. Ponieważ go nie zamawiałem, trochę mnie to zaskoczyło, ale gdy znalazłem w nim mój felietonik "Jesienne zauroczenie", który kiedyś napisałem, wysłałem do "Braci Łowieckiej", a później zupełnie o nim zapomniałem, zrozumiałem, że przysłano mi go z redakcji.
Niby to nic wielkiego, a jednak dobrze świadczy o panujących tam zwyczajach.
Zachęcam do czytania. Żałuję tylko, że  nie mogę zamieścić zdjęcia, które wraz z nim zostało opublikowane, ale w zamian dodaję kilka innych z okolic Birczy.
Dodam jeszcze, że to z kościołem zostało zrobione z góry noszącej nazwę Mały Hop, z którą sąsiaduje większa - Duży Hop.






 

Jesienne zauroczenie

Lubię tę porę roku, kiedy dojrzałe lato niepostrzeżenie kończy się, a na nasze ogołocone już ze zbóż ścierniste pola, żółknące łąki i okraszone czerwieniejącą buczyną jodłowe lasy powoli wkrada się chłodniejsza, ale równie piękna, chociaż nieco bardziej kapryśna i tajemnicza wczesna jesień.
Jeszcze mamy w pamięci niedawne upały i nocną duchotę, jeszcze w pogodne dni w południe nadal mocno przypieka słońce, ale ranki są już o wiele chłodniejsze i biała, wilgotna, puszysta mgła długo zalega w dolinach rzek i górskich potoków. A gdy się podniesie i całkowicie rozpłynie w gorących promieniach słońca, zaskoczy nas niesamowita przejrzystość powietrza i uderzy w nasze zmysły widoczna ze szczytów wzniesień porażająca dal przepięknych, pociętych głębokimi jarami lesistych krajobrazów. W rozległych dolinach, to tu to tam, mienią się w słońcu – jakby wyrastające prosto z boru – czerwone dachy wiejskich zabudowań ciągnących się wzdłuż rzek i potoków. A pomiędzy nimi stoją zapatrzone w niebo, strzeliste, kapiące złotem, zwieńczone krzyżami wieże kościołów.
Nigdzie nie słychać już klekotu bocianów. Tylko co jakiś czas wysoko na błękitnym niebie widać klucze kierujących się na południe żurawi, które z jakiegoś powodu zatrzymują się tutaj w locie. Długo krążą nad miasteczkiem, naradzają się i przepięknym, przejmującym graniem setek ptasich gardeł oznajmiają, że jak co roku odchodzą na południe do ciepłych krajów, bo nieuchronnie zbliża się zima.
Ale jeszcze nie tak szybko, jeszcze nie teraz. Jeszcze mamy trochę czasu. Jeszcze czeka nas - ozdobiony sznurami perlistej pajęczyny, skąpany w niezliczonej ilości porannych kryształków rosy, rozsypanych hojną ręką po trawie podniebnych, przylegających do lasu ugorów – prawdziwy cud natury ( albo dar od Boga dla starej, samotnej kobiety, aby zdążyła przed zimą poszyć dziurawy dach - jak opowiadała mi w bajce moja babcia Hanna) w postaci babiego lata.
Już niedługo w lasach zacznie się okres godowy jeleni – rykowisko. Wieczorami słychać będzie dochodzące z gór do wiosek i osiedli groźne ryczenie dorosłych samców, walczących ze sobą o prawo do rozmnażania się. Myśliwi natomiast wyruszą na polowania. Nadchodzi bowiem czas łowów.
Kiedy tak stoję na prowizorycznej ambonie na szczycie Krukowej Góry, w pobliżu miejsca, gdzie za czasów zaborów austryjackich stała wysoka drewniana wieża sygnalizacyjno-obserwacyjna, otwierająca doskonałą perspektywę w kierunku Przemyśla, Sanoka i Dubiecka, i myślę o tym, wydaje mi się, że jestem w jakiejś niesamowitej, dalekiej, przecudnej, na pół dzikiej baśniowej krainie. Krainie, jakich we współczesnej Europie i w Polsce już się nie spotyka.
A jednak istnieją jeszcze takie miejsca. Bo wszystko, co widzę, jest rzeczywiste – to przecież Polska. Moja Ojczyzna! Ten skrawek ziemi, na którym się urodziłem i żyję – teren Gminy Bircza, stanowiący część przepięknego, kolorowego Pogórza Przemyskiego. Okolica w znacznej mierze zajęta przez przylegające do Bieszczadów tzw. Lasy Birczańskie, które rozrosły się tutaj szeroko po wzgórzach, pomiędzy którymi wesoło wiją się i szemrzą, płynąc bystro po kamieniach, błyszczące w jesiennym słońcu, pełne piegowatych pstrągów, leniwych lipieni oraz płochliwych kleni, uchodzące do Sanu, wody Stupnicy i Wiaru.

Wiesław Hop

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz